XLIX

1.2K 74 24
                                    

Wbrew pozorom, ta sesja była dla mnie jedną z najtrudniejszych, jakie miałam. Mimo uśmiechu na twarzy i szczęścia, jakie ogarniało moje serce, trudno było mi to wszystko przyznać – radość z życia, wszelkie pozytywy jakie zaczynałam dostrzegać. Bałam się, że to chwilowe, i że gdy uświadomię sobie samej, w jak dobrym kierunku toczy się teraz moja teraźniejszość i przyszłość, to nagle to wszystko zniknie.

Miałam jednak nadzieję, że mimo panicznego lęku na tej płaszczyźnie, los będzie dla mnie łaskawy, i że ten jeden raz zdołam nasycić się namiastką szczęścia bez jakichkolwiek większych problemów. A jeżeli takowe się pojawią – bez wahania i odważnie stawię im czoła.

Szczerze na to liczyłam. Wyszłam z gabinetu Agi zadowolona, ale także z pewnymi przemyśleniami, które były jednak w gruncie dosyć optymistyczne.

– No i jak było? – podjęła Luiza, gdy weszłam do pokoju i usiadłam na swoim łóżku. Czułam nieuzasadnione zmęczenie.

– Dobrze całkiem – przyznałam, uśmiechając się lekko do przyjaciółki, po czym dodałam – Jak się czujesz?

– Szczerze?

– Nie, kurwa, żartem – odparłam poirytowana. – Jasne, że szczerze.

– Jak szczerze, to beznadziejnie. Myślałam dzisiaj o tym, jak jednocześnie beznadziejnie i pięknie będzie stąd za jakiś czas wyjść, wiesz?

– I co wymyśliłaś?

– To miejsce uzależnia – kontynuowała. – Tworzymy tu naszą małą, dysfunkcyjną społeczność, często odrzuceni i nie akceptowani przez środowisko, w którym byliśmy wcześniej. Mamy wyzdrowieć i poczuć się lepiej, żeby móc normalnie funkcjonować tam, gdzie wrócimy, ale jest totalnie na odwrót. Jeśli nie masz nikogo poza szpitalem, to chcesz tu zostać, a te kraty i specjaliści dają ci bezpieczeństwo, psychiczne i fizyczne. Szczerze, mogłabym tu zostać na zawsze, ale z wami wszystkimi, lepszym żarciem i wódką.

– Nie sądzę. Masz rację, człowiek samotny odnajduje tutaj spokój ducha, przynajmniej jest tak w moim wypadku, w twoim, jak widać, też. Ale w życiu nie chciałabym tutaj zostać do końca swoich dni. Co z jakąś rozrywką? Kina, kręgielnie, teatry? Baseny? Inni ludzie? Inne kraje?

– Nie jestem specjalnie wymagająca. Mogę tu umrzeć nawet dziś i każdy ma to głęboko w dupie.

– Nieprawda – zacisnęłam zęby, wręcz wypluwając swoje słowa niczym jad. Nie był to jednak jad, ale paląca, nie zakłamana wściekłość. – Ja nie miałabym tego w dupie. Michał też nie. I Lena. Tyle ci nie wystarczy? Poddajesz się?

– A czy ja kiedykolwiek walczyłam?

Nie odezwałam się już ani słowem do Luizy, nie naciskałam, by podjąć ten temat jeszcze raz. Zabolały mnie jej słowa, ale jednocześnie zdałam sobie sprawę z tego, na jak różnych etapach obie się znajdujemy. Moje myślenie powoli ulegało zmianie i chociaż nie do końca jeszcze byłam przekonana co do brania garściami z życia i generalnie wszystkiego, co wcześniej było mi obce, to byłam jak najbardziej dobrej myśli.

Przede wszystkim – CHCIAŁAM walczyć o siebie, chociaż moja głowa nie zawsze podzielała moje chęci. Nadal miewałam przykre myśli, które mnie dołowały, nadal czułam obrzydzenie i odruchy wymiotne na widok pewnych posiłków i w dalszym ciągu nie potrafiłam czerpać przyjemności z jedzenia. Nie rozumiałam, dlaczego powinnam jeść, a przynajmniej nie całkowicie. Potrzebowałam go, aby przetrwać – tak. Ale nie wiedziałam, czy chcę przetrwać i to był
kluczowy aspekt.

– Przepraszam – Iza usiadła obok mnie, po kilkunastu minutach milczenia. – Wiem, że ci na mnie zależy, i ze wzajemnością. Michałowi, Lenie też. Ale musisz zrozumieć, że ja... Ja nie wiem, co czuję. Boję się siebie czasem.

– Wiem. Nie musisz przepraszać. Ale po prostu chcę, żebyś wiedziała, jak ważna jesteś dla mnie i dla nas wszystkich.

Przytuliłam dziewczynę do siebie.

***

– No co tak na niego patrzysz? – zaśmiała się Lena, gdy siedząc na stołówce, zorientowała się, że spoglądam ukradkiem na Roberta.

Zastanawiałam się, co właściwie jest ze mną nie tak, że zamiast zakochać się w kimś w moim wieku, kto mógłby odwzajemnić moje uczucia, to darzyłam nimi, i to w platoniczny sposób, właśnie jego.

Może i nie był stary, bo z tego, co wiedziałam, miał może z dwadzieścia siedem lat, ale mimo wszystko dzieliło nas dziesięć lat różnicy, co w tym wypadku wydawało się społecznie nieakceptowalne.

Pomijając jednak ten aspekt, bo zagłębiam się w coś, w co średnio chcę... To było po prostu niezdrowe. Patrzył na mnie jak na pacjentkę – i to tyle. To akurat dobrze o nim świadczyło. Co nie zmieniało faktu, że naprawdę było to moje pierwsze większe zauroczenie.

– Nic. Fajny jest – odparłam.

– W sumie tak. Dupeczka taka – uśmiechnęła się filuternie blondynka.

– Weź, bo Ala zaraz się odpali i nie wyjdziesz stąd żywa. Przynajmniej nie cała – szepnęła żartobliwie Luiza.

Roześmiałyśmy się głośno i wtedy pielęgniarz spojrzał w naszym kierunku. Uśmiechnął się w taki sposób, że prawie tam spłonęłam, a przynajmniej czułam, jak moje policzki ogarnia straszliwy płomień rumieńca.

Musiał to zauważyć, bo odwrócił wzrok, uśmiechając się pod nosem.

Spojrzałam w talerz, żeby ukryć zażenowanie, ale to był jeszcze gorszy pomysł. Dawno nie poczułam się tak źle, spoglądając na jedzenie. W jednej chwili mój układ pokarmowy odmówił posłuszeństwa i zwymiotowałam na podłogę. Byłam w takim szoku, że momentalnie wstałam od stołu i wybiegłam w stronę drzwi od oddziału, z trudem powstrzymując płacz i ocierając usta. Czułam się okropnie i wręcz pragnęłam zapaść się pod ziemię. Nie chciałam widzieć min moich przyjaciółek, ani Roberta, ani kogokolwiek, kto siedział tam, na stołówce.

Już nigdy nie wezmę do ust jedzenia.

𝙋𝙧𝙯𝙚𝙠𝙡𝙚𝙣́𝙨𝙩𝙬𝙖 𝙖𝙣𝙤𝙧𝙚𝙠𝙩𝙮𝙘𝙯𝙠𝙞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz