XXVII

2.6K 180 33
                                    

Przychodzi pora obiadu. Niechętnie odkładam książkę na szafkę i wzdycham, próbując przygotować się psychicznie do kolejnego posiłku. Zastanawiam się nad tym, co dostanę. Jestem też niezmiernie ciekawa, jakie istnieje prawdopodobieństwo, że kaloryczność sięgnie górnego limitu. Oceniam, że dosyć wysokie. Opuszczam salę, na środku korytarza spotykam Michała. Chłopak uśmiecha się do mnie, a ja to odwzajemniam. Idę dalej. Zauważam pielęgniarza, który akurat wychodzi z dyżurki, zamykając ją na klucz i mierzy mnie uważnym spojrzeniem. Zgaduję, że nie jest wniebowzięty, widząc, że narkoman próbuje flirtować ze mną wzrokiem. Ja natomiast znajduję okazję do świetnej zabawy. Nie, nie mam na myśli zabawy kosztem Michała, czy pana Roberta. Zwyczajnie zaistniała sytuacja zaczyna mnie niezmiernie bawić.

Siadam przy swoim stoliku i czekam, aż dostanę swoją porcję. Okazuje się nią talerz pełen... klusek. Tak, tłustych, obrzydliwych klusek, polanych masłem i obsypanych cukrem. Wolałabym zostać rozstrzelana, niż to zjeść, ale wolę nie pytać, czy mam jakikolwiek wybór. Wiem, że nie mam. Niepewnie biorę do ręki widelec i powoli kroję każdą kluskę, uważnie je obserwując. Wpadam w trans, z którego wyciąga mnie dopiero zirytowany ton pielęgniarza:

– Ala, jedz normalnie.

Nie odzywam się. Odsuwam twarz od talerza, przez chwilę patrzę na jego niezbyt zachęcającą zawartość, i nabijam mały kawałek kluski na widelec.

– Ala.

– Tak?

– Nie masz przypadkiem ograniczonego czasu na jedzenie? Anorektyczki mają zazwyczaj dwadzieścia minut.

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Dobra, jedz, a ja potem zadzwonię do twojego lekarza.

Nagle ktoś puka mnie w ramię. Odwracam się i ukazuje mi się twarz Michała.

– Mogę zjeść twoją porcję – proponuje. Już chcę odpowiedzieć, ale w słowo wpada mi, rzecz jasna, pan Robert:

– Zajmij się swoim talerzem – mówi szorstko.

Do końca obiadu na stołówce panuje niczym nieprzerywana cisza.

***

Już w dyżurce, gdzie kończę posiłek, robi mi się strasznie niedobrze. Odkładam talerz na parapet i pochylam się do przodu. Czuję, że zaraz zwymiotuję. Nie wytrzymam. Cholera, nie dam rady.

Zatykam usta dłonią i w tej chwili pielęgniarz odwraca się i szybko do mnie podchodzi.

– Ala, co się dzieje? Niedobrze ci? Chcesz zwymiotować?

Kiwam głową w potwierdzeniu.

Mężczyzna wysypuje z plastikowego pudełka łyżki i kubki i podaje mi go.

– Nie dasz rady? Oddychaj głęboko.

Wdech. Płuca napełniają się powietrzem. Wydech. Część tlenu ulatnia się.

Zamykam oczy i próbuję opanować nudności. Po paru chwilach czuję się już nieco lepiej. Poprawiam się na kozetce i biorę talerz do rąk.

– Jeśli gorzej się poczujesz, to mów – oznajmia pan Robert.

– Dobrze. Proszę pana?

– Tak?

– Nie musi się pan o mnie martwić.

– Wręcz przeciwnie, Ala. To moja praca.

– Mam na myśli Michała, i w ogóle. Naprawdę dam sobie radę. Tylko się kolegujemy, nic więcej. Spotykałam różnych ludzi na swojej drodze, na wielu się zawiodłam, dlatego może mi pan wierzyć, że się nie dam.

– Bardzo chciałbym ci wierzyć, Ala. Ufam ci na tyle, na ile pielęgniarz może ufać pacjentce z psychiatrii. Nie chcę tylko, żeby coś ci się stało.

– Wiem. Dlatego będę się pilnować.

– Mam taką nadzieję.

***

Pod książką znajduję kartkę, wyrwaną z zeszytu w linie. Jest na niej napisane – „Przyjdź o 18:30 do toalety. Mam sprawę". Chowam skrawek papieru do szuflady i sprawdzam godzinę. Osiemnasta dwadzieścia osiem. Szybko wychodzę z pokoju, kierując się do łazienki. Wchodzę do kabiny, zamykam drzwi i czekam. Po chwili rozbrzmiewa dźwięk kroków, ktoś włazi do męskiej toalety, która jest oddzielona od żeńskiej tylko niezbyt grubą ścianą.

– Ala? – słyszę szept. To Michał.

– Masz do mnie interes, co?

– Tak. To bardzo ważne.

Dyskretnie sprawdzam przez szparę pod drzwiami, czy nikt przed nimi nie stoi.

– Okej, mów.

– Jakie tabletki dostajesz na noc?

– Chyba chloroprotixen, czy coś takiego. A co?

– Źle śpię i potrzebuję trochę. Najlepiej cztery, pięć tabletek. Gdybyś mogła przemycić kilka dni pod rząd...

– One się rozpuszczą, Michał. Chyba że chcesz je wziąć naraz. Ale ja dostaję codziennie tylko jedną.

– Dobra, wystarczy jedna. Przez parę dni możesz chować je z tyłu pod język, tam nie widać. Zrobisz to dla mnie?

– A nie mógłbyś po prostu poprosić swojej lekarki, żeby dała ci coś na noc? Jest hydroksyzyna w syropie, to chyba nie uzależnia.

– Pomyśli, że tylko szukam okazji, żeby się naćpać. A ja naprawdę nie śpię w nocy. To jak będzie?

– No nie wiem. Pomyślę o tym. Potem dam ci znać. Jeśli się zgodzę, to czekaj na tabletkę. Przyniosę ci ją przed drugą kolacją.

– Dobra.

***

Szybko przesuwam tabletkę pod język, gdy pielęgniarz nalewa wody do kieliszka. Odwraca się, podając mi go. Popijam i „połykam" kapsułkę, otwieram usta, podnoszę język. Wychodzę z dyżurki i idę do pokoju chłopaków, kiedy pan Robert jest zajęty jeszcze rozdawaniem leków. Wyciągam tabletkę z ust i kładę ją na szafce Michała, a potem czekam, aż wróci.

– Szafka – rzucam lakonicznie, gdy do mnie podchodzi. Od razu bierze lek i popija dużą ilością wody.

– Dzięki. Mam nadzieję, że po tym uda mi się zasnąć.

– Oby – uśmiecham się.

– Ala, druga kolacja – mówi chłodno pielęgniarz, stojąc na progu pokoju chłopaków. Wywracam oczami i wychodzę z sali.

– Co dałaś Michałowi? – pyta, gdy zostajemy sami w dyżurce.

– Nic. Co miałam mu dać?

– Nie jestem głupi, Ala. Możesz oszukiwać kogo chcesz, ale nie mnie.

Milczę.

– Powiesz mi sama, czy mam zawołać Michała?

– Po co? Naprawdę nic mu nie dałam. Mogę po prostu zjeść i wyjść?

– Ala, posłuchaj – pielęgniarz zamyka drzwi. – On jest uzależniony. Zrobi wszystko dla narkotyków. Heroiny, kokainy i całego tego świństwa. Wystarczą mi nawet najzwyczajniejsze psychotropy, wszystko, żeby się naćpać. Musimy pomóc mu wyzdrowieć i jeśli w tym przeszkodzisz...

– To co?

– Możesz zostać wydalona z oddziału warunkowo.


𝙋𝙧𝙯𝙚𝙠𝙡𝙚𝙣́𝙨𝙩𝙬𝙖 𝙖𝙣𝙤𝙧𝙚𝙠𝙩𝙮𝙘𝙯𝙠𝙞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz