Rozdział 1

2K 220 163
                                    

Za oknem robiło się coraz ciemniej, krzyki dzieci znikały, a wiatr powoli się uspokajał. To była kolejna noc pełna pracy. Wiedział, że do swojego mieszkania wróci dopiero nad ranem, bo miał wyjątkowo zły humor, by pozbawić kogoś bezboleśnie życia. Zwłaszcza, że ten ktoś bez skrupułów zabierał marzenia innym osobom.

Od wydarzenia, które zmieniło Jimina w koszmar minęły dwa lata. Dwa lata poszukiwany jest przez policję, idealnie tuszując wszelakie dowody. Był z siebie dumny, że ani razu nie popełnił żadnego głupiego błędu, przez który mógłby pójść do więzienia na resztę życia. Wątpił, że sąd dałby mu tylko dwadzieścia pięć lat. Ba! Miał nawet przeczucie, że bez oporu mogliby skazać go na karę śmierci. W końcu nie dość, że pozbywał się gwałcicieli, to zabijał ludzi na zlecenia i to właśnie z tego się utrzymywał.

Widząc, że zbliża się dwudziesta druga, poszedł do swojej sypialni po płaszcz, w którym zawsze schowany miał swój nóż. Ten sam, którym on został oszpecony. Pozbywał się ludzi tym samym nożem, który obudził w nim chęć zemsty. Który zmienia go w Tanatosa*. Lecz zamiast czarnych skrzydeł, na jego ramionach spoczywał płaszcz, a pochodnie zastąpiło ostrze, którym wymierzał sprawiedliwość.

Schował do kieszeni również dwie, grube liny, wiedząc, jak je wykorzysta. W głowie miał idealną wizję, która wywoływała uśmiech na jego twarzy. Nie chcąc tracić czasu, założył specjalne buty, które ani trochę mu się nie podobały, ale był to najczęściej kupowany model w jego mieście i jego obrzeżach. Wolał nawet w tej kwestii pozostać ostrożnym. Założył czarne rękawiczki i chwycił nóż, chcąc pozbyć się bądź zamazać swoje odciski palców w razie nagłej utraty swojej broni. Rękojeść, którego jedynie dotykał, zaczął przecierać szmatką nasączoną Izopropanolem. Gdy uznał, że otrzymał oczekiwany efekt, schował nóż i wyszedł ze swojej kawalerki, chowając kluczę do specjalnej skrytki obok drzwi, by ich nie zgubić. Założył maskę, by potencjalny świadek nie rozpoznał jego twarzy.

***

Spacerował wolno po lesie, słuchając przyjemnego dla uszu szumu, który tworzyły liście poruszane przez wiatr. Wyobrażał sobie siebie, pozbawiającego swoją zabawkę każdej części ciała po kolei. Na początku odcinanie pojedynczych kawałków skóry, by mógł widzieć łzy i przerażenie na twarzy niedoszłego gwałciciela. Lub już doświadczonego, nie wiedział, na kogo trafi. Dziwił się, że pomimo tych lat, które minęły, ludzie dalej popełniają tutaj tą zbrodnię. To właśnie tu zaciągają ofiary. Park zastanawiał się, czy słuchają radia bądź oglądają telewizje. Przez pierwszy miesiąc mówiono o nim non stop. Był postrachem wszystkich ludzi, nikt w godzinach wieczorowych nie miał odwagi, by iść chociażby chodnikiem. A jednak jego ofiary miały tyle pewności siebie, że przychodzili i chcieli popełnić tak obrzydliwą zbrodnie.

Słysząc stłumiony płacz, który słychać było przez wręcz przerażającą ciszę, wyjął swoją broń i podążał za gośćmi. Ponieważ to był jego las, on był tu panem. To on karał, nie będąc karanym.Każdy drapieżnik przy nim zamieniał się w zwierzynę łowną.

Szedł wręcz bezszelestnie i gdy znajdował się na oko pięćdziesiąt metrów od swojej nowej zdobyczy, zaczął gwizdać, chowając się za drzewami. Bawił się nożem, obserwując, jak mężczyzna popada w panikę, wiedząc, co zaraz nastąpi. To był jego znak rozpoznawczy. Gwizdanie. Jeżeli ktoś to usłyszał, wiedział, że był to ostatni dźwięk, jaki usłyszy w życiu, a błysk ostrza to obraz, który zabiorze do grobu. Widział, że kobieta chciała uciec, jednak nie mogła, ponieważ dalej była trzymana przez mężczyznę.

— Nie podchodź! — krzyknął przerażony, przykładając coś do gardła swojej ofiary, co rozbawiło Jimina do tego stopnia, że nie mógł powstrzymać śmiechu.

Innocent Killer ⚛ j.jk+p.jmWhere stories live. Discover now