Rozdział 7

1.2K 201 36
                                    

Siedział przy stole, obserwując młodą kobietę, która starała się zrobić cokolwiek do picia. Myśl, że ten chłopak mógłby posunąć się do rzeczy, które widziała jedynie w koszmarach, przerażała ją jeszcze bardziej niż fakt, że jest ciągle obserwowana.

Zastygła w bezruchu, czując oddech na swoim karku. Był tuż za nią, kilka centymetrów, a ich ciała stykałyby się ze sobą. Przełknęła nerwowo ślinę, upuszczając filiżankę, która z hukiem rozbiła się w zlewie. Usłyszała tylko ciche parsknięcie przepełnione kpiną i dłonie, które znalazły się na jej ramionach, niebezpiecznie zbliżając się do jej szyi.

— Twój mąż nie będzie zadowolony — wyszeptał Park, przejeżdżają opuszkami palców po gładkiej skórze kobiety.

Uwielbiał bawić się uczuciami. Niepokoić, dając zaraz odczuć ulgę. Zwłaszcza, gdy kobieta nie była jego ofiarą, a jedynie zabawką, którą zamierzał wykorzystać.

— Cz...Czego chcesz od mojego męża? — wyszeptała w końcu nieznajoma, wstrzymując na chwilę oddech.

— Czego chcę? — powtórzył pytanie, chcąc wpędzić żonę żandarma w jeszcze większe zakłopotanie. — A jak myślisz? Dlaczego tak cię traktuję? — zaczął się cicho śmiać, gdy jego rozmówczyni nie mogła wydusić z siebie słowa.

A kobieta mogła przysiąc, że w całym swoim życiu nie słyszała bardziej niewinnego dźwięku.

— Chcę, aby cierpiał. Do ostatniej sekundy swojego życia ma błagać mnie o litość — warknął wprost do ucha kobiety, zaciskając palce na jej szyi.

Przycisnął jej ciało na blatu, uprzednio odwracając ją tak, by patrzyła w jego oczy. By traciła dech, podziwiając niewinny blask osoby, która popełniła tyle grzechów. Grzechów, które nie zostawiły po sobie śladu, choć notorycznie były popełniane.

Dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach i kroki w przedpokoju sprawiły, że na ustach Parka zawitał złośliwy uśmiech. Zakrył mężatce usta i przycisnął do najbliższej ściany, zmieniając próbę zabójstwa w ohydną zdradę. Złączył ich usta w momencie, gdy mężczyzna wchodził do pomieszczenia, w którym się znajdowali.

Jego mina była wręcz bezcenna. Gdyby ktokolwiek zrobił mu zdjęcie, Jimin bez wątpienia zawiesiłby je na swojej ścianie, by podziwiać to cudo każdego ranka.

Odsunął się szybko od kobiety, udając zakłopotanego, choć w rzeczywistości silił się, by nie wybuchnąć śmiechem. Zagryzł dolną wargę, czekając na jakiekolwiek słowa ze strony żandarma. Jednak ku jego zaskoczeniu, kobieta zrobiła to pierwsza.

— K...Kochanie. On na ciebie czekał. Siedzi tu od godziny, grozi mi!

— Masz mnie za idiotę? — zapytał oschle, obdarowując swoją małżonkę pełnym nienawiści spojrzeniem. — Grozi? Przecież to dziecko! Czym miałby ci grozić, że przejedzie cię zabawkowym samochodzikiem?!

I choć Jimin bardzo chciał, by sytuacja była poważna, to nie mógł powstrzymać cichego parsknięcia.

—Chciał mnie udusić!

— Zaraz dokończę jego dzieło — warknął. — W tej chwili wynoś się stąd! Razem z tym czymś — wskazał na młodszego, który czekał na odpowiedni moment, by zacząć pokazywać swoją prawdziwą twarz.

— Przypominam ci, że to moje mieszkanie!

— Mam to gdzieś. Do cholery, wynoś się!

— Jeszcze wczoraj chciałeś, bym siedziała w salonie i czekała, aż nasze dziecko wróci.

— Nie wróci — odezwał się Park, powoli podnosząc wzrok na kłócące się małżeństwo. Wzrok, którym spowodował zimne dreszcze u pary.

Innocent Killer ⚛ j.jk+p.jmWo Geschichten leben. Entdecke jetzt