Rozdział XXI

2.6K 278 119
                                    


Gryfon szedł powoli na czwarte piętro. Cały czas zastanawiał się, o czym ma myśleć. Oczywistym wyborem zdawało się być zwierzę, tylko jakie? Pierwszym skojarzeniem był hipogryf, po głębszym zastanowieniu odpadał. Nie nadawał się; był zbyt gwałtowny, nieprzewidywalny.

Chłopak coraz bardziej zbliżał się coraz bardziej na miejsce swej kaźni. Lekko panikował. Jedyne miejsce, gdzie mógł spotkać jakieś ciekawe zwierzę, to Zakazany Las. Co tam spotkał na przestrzeni lat? Quirrella/Voldemorta, centaury, Graupa, dementorów, smoki, ogromne pająki, wilkołaka. Niezbyt można z czegoś wybierać...

Stanął przed drzwiami komnaty. Za nimi czekał Malfoy. Ostatnia szansa. Malfoy, hm... Blond włosy, bardzo jasne... Ciekawe, czy wszędzie... Co ma białe futerko, sierść?

Przekroczył próg i spojrzał właśnie na blondyna. Zdecydował. Jego wspaniałym zwierzęciem będzie jednorożec. Przecież miał okazję spotkać jednego, co prawda martwego, ale zawsze. Wtedy, razem ze ślizgonem, ujrzeli go, leżącego w kałuży krwi. Odczuli, jakby wydarzyła się niewyobrażalna tragedia.

Draco siedział przy swoim biurku i widocznie czekał. Naprzeciwko stało wyczarowane dla Harry'ego krzesło.

– Siadaj, Potter. Czas to pieniądz.

Usiadł.

– Znasz zasady. Pamiętasz, co ci mówił profesor Snape?

– Tak, wiem wszystko, zaczynajmy.

Malfoy pozwolił sobie na westchnięcie. Nie miał ochoty stosować oklumencji na tym osobniku. Stanowiłoby to miłą odmianę od rutyny dnia codziennego, ale jednocześnie obawiał się, by żadne jego sekrety nie wyszły na wierzch. Był całkiem dobry w te klocki, ale dobrze wiedział, że ten gryfon jest całkowicie nieprzewidywalny.

– Dobrze się czujesz? Zawroty głowy, duszności, mdlenie? – dopytał gospodarz.

– Wszystko w porządku, naprawdę. Przynajmniej na razie...

Okularnik był nieco zdziwiony zagadkowym traktowaniem. Jak dobrze pamiętał, lekcje u Snape'a przebiegały w nieprzyjemnej, a nawet wrogiej atmosferze. Tutaj zetknął się z dosyć życzliwym traktowaniem, co było niespotykane u jego byłego szkolnego wroga. Czyżby jednak ludzie się zmieniali?

– Zaczynamy.

***

Hermiona cały czas siedziała w Wielkiej Sali. Martwiła się, czy lekcje oklumencji nie skończą się jak te ze Snapem. To była jedna z niewielu rzeczy, przy których nie mogła udzielić przyjacielowi pomocy. Martwiła się. Tylko ona mu została. Poza tym, to brakowało jej Rona i Ginny. Ludzi, którzy potrafili w otwarty sposób okazać jej ciepło i uczucie.

***

Gabinet dyrektora niewiele się zmienił. Nadal było tam pełno rozmaitych sprzętów i starych ksiąg. Na razie inna była tylko osoba siedząca za biurkiem – McGonagall.

Rozległo się pukanie.

– Zapraszam, Severusie.

Nauczyciel wszedł do komnaty.

– Minervo. Już wiem, co możemy zrobić z młodym Malfoyem.

– Tak? – nauczycielce spadł kamień z serca. Zastanawiała się nad rozwiązaniem problemu z tym, trzeba przyznać, kłopotliwym człowiekiem – Słucham więc.

– Po pogrzebie moglibyśmy zabrać go do Grimmauld Place 12. Już tam był, więc zna to miejsce, a że nadal działa rzucone Zaklęcie Fideliusa, więc będzie ono prawdopodobnie najbezpieczniejsze.

– Masz rację, to jest dobra myśl – przyznała dyrektorka – Co jednak zrobimy z Potterem? Pod koniec lipca kończy 17 lat i wtedy ochrona krwi przestanie działać.

– Też o tym myślałem – odrzekł Snape – Czarny Pan na pewno będzie chciał go dopaść podczas przenosin od jego mugolskich krewnych. To więcej niż pewne.

– Co proponujesz?

– Można by od razu razem z Draconem przenieść go do tego nienanoszalnego domu. Trudno będzie znaleźć lepszą kwaterę. Tam ja, ty i inni członkowie Zakonu nieustannie będą ich mieli na oku.

– Tak. Zwłaszcza, że sam budynek należy do Harry'ego. Doskonały pomysł. Po problemie, przynajmniej na razie.

–Och, Minervo.

– Och, Severusie.

***

Szczęście me | Harry PotterWhere stories live. Discover now