Rozdział LXXXVI

821 64 19
                                    


Promienie nieśmiało przenikały przez grube szyby Skrzydła Szpitalnego. Ledwo mogły to zrobić, bo chociaż padający deszcz zelżał nieco, to wciąż mocno stukał w szyby. Dzień wciąż trwał, lecz jego ostatni dogorywały, mając plan ustąpić wkrótce nieuchronnemu wieczorowi, który następnie przerodzi się w noc.

Lecz zanim miało to nastąpić, wiele jeszcze strasznych wydarzeń miało nastąpić tego dnia. I chyba dwoje zakochanych gryfonów wyczuło to, pędząc czym prędzej do sali szpitalnej.

– Pani Pomfrey, czy nic mu nie jest? – krzyknęła donośnie rudowłosa dziewczyna wpadając do środka i błędnymi oczami omiatając pomieszczenie – Gdzie on jest?

Jedyne, co przywitało ją, był nieco spłoszony wzrok Dracona, który z zagadkowym spojrzeniem patrzył na nią. Parę łóżek za nim stał medyczny parawan, skutecznie zasłaniający szpitalne łóżko, na którym znajdował się jej brat.

– Nie gap się Malfoy, bo wydłubię ci te śliczne oczy i nie będziesz mógł już nimi świecić do Parkinson – wypluła z siebie z nienawiścią, oczekując mniej lub bardziej wrednej responsy. Nie doczekała się jej, a blondyn nadal wpatrywał się w nią, nie poruszając się.

– Chodź, Ginny, może... – wybąkał Harry, lecz przerwał mu mocno drżący głos pielęgniarki.

– Panno Weasley, Panie Potter. Proszę tu do mnie – rozległo się zza parawanu.

Obaj wywołani nieśmiało podążyli za wskazówką zaiste dostrzegli starą pigułę i leżącego chłopaka.

– Zostawię was teraz samych... Jak będziecie gotowi, wyjdźcie – dodała i wstała, zmierzając szybko do swych komnat.

Do Ginny dochodził dopiero powoli obraz całej sytuacji. Łudziła się jeszcze powoli w duchu, że może wcale nie widzi tego, co widzi. Ale nie była to prawda. Potter stał cały czas za nią, nie mogący wykrztusić ani jednego słowa.

– Ron, mój wspaniały, nie! – wyszlochała nagle, rzucając się na brata – Dlaczego?!

Ten, jak można było przewidzieć, nie zareagował w żaden sposób. Nie mógł.

– Kochanie, chodź. Nic już nie zrobimy – wreszcie wydukał z siebie stojący chłopak – Po prostu odejdź, tak będzie najmniej boleśnie...

– Nie! – odpowiedziała gwałtownie, z obłędem w oczach i śliną ściekającą z kącika ust – Zostaw mnie, ty p... – nie dokończyła, gdyż drzwi rozwarły się z naprawdę doniosłym hukiem, a do środka wparowało małżeństwo Weasleyów. Tuż za nimi weszła McGonagall, niespokojnie zaciskając wargi.

– Ron! – wykrzyczała na głos jego matka – Ginny!

– Matko, tutaj – rozdzierającym głosem wyjęczała Weasleyówna – Chodź do niego!

Pucołowata czarownica dopadła do parawanu, niemal go przewracając. Za nią wszedł też Artur, ukrywając twarz w dłoniach.

– Harry, mogę cię prosić? – powiedziała spokojnie McGonagall, starając się nie patrzeć w kierunku łóżka, nad którym rozgrywała się tragedia – I ciebie, panie Malfoy. Proszę za mną.

Dyrektorka odwróciła się szybko i wyszła z salki. Gryfon spojrzał tylko przelotnie na ślizgona i opuścił pomieszczenie. Ten wygramolił się powoli z pościeli, nadal będąc osłabionym po śpiączce. Wzuł swoje laczki i przeklinając na czym świat stoi podreptał powoli na korytarz.

***

Hermiona nabierała właśnie głębokiego wdechu. Od czasu dostania wiadomości ze szkoły jej zdenerwowanie postępowało w tempie geometrycznym. Dawno nie podróżowała świstoklikiem i choć nie obawiała się tej formy transportu, wiedząc że należy ona do najpewniejszych i najbezpieczniejszych, nie mogła pozbyć się niepokoju.

Stała w ogrodzie, trzymając w ręku podręczną walizkę. Nie zdecydowała się na większy kufer. Nie było takiej potrzeby, zwłaszcza że tak naprawdę wszystko mogła i tak zmieścić do swojej małej torebki.

Wraz z wybiciem pojedynczego uderzenia zegara w salonie jej domu poczuła charakterystyczne szarpnięcie w okolicach pępka.

Chwila nieprzyjemnego uczucia i już wylądowała, zataczając się trochę, na Błoniach, tuż przed wejściem do budynku szkoły. Podniosła bagaż i dziarsko ruszyła w kierunku wrót.

***

Szczęście me | Harry PotterWhere stories live. Discover now