Rozdział LXXI

1.2K 127 6
                                    

Harry szedł wolno w kierunku siódmego piętra. Zmierzał do jedynego miejsca, które go rozumiało. Bezosobowego, niezadającego pytań. Bezpiecznego, gotowego zawsze w pełni odpowiedzieć na potrzeby przybysza.

Pokój Życzeń.

Wspaniałe odkrycie, które zostało mu objawione półtora roku temu. Jakie chłopak miał szczęście w życiu, że miał okazję poznać Zgredka! Co prawda ich początki nie rzutowały dobrze na dalszą ich znajomość, lecz stan rzeczy uległ zmianie i przerodziło się to w głębsze przywiązanie na zasadzie przyjacielskich, lecz wciąż podległych relacji.

Gryfon przede wszystkim pragnął spokoju. Ostatnio miał zdecydowanie zbyt wiele na głowie. Smutne i niepokojące wydarzenia... Dziewczyna się mu narzucała... Dziewczyna. Nie był pewny, czy w ten sposób mógł ją określać. Łączyły ich raz dalsze, raz bliższe stosunki, ale te relacje miały charakter co najmniej skomplikowany. Trudno to wyrazić, ale czegoś brakowało między nimi. Chemia na pewno istniała, przecież pałali do siebie uczuciem od dłuższego czasu. Ale jednak żadna iskierka raczej nie zaskoczyła. Chyba.

Chłopak podejrzewał, że trwali po prostu ze sobą na zasadzie przyzwyczajenia. Znali się przecież od tylu lat. Teraz działo się z nimi to, co miało miejsce u starych małżeństw. Wspólne bytowanie po prostu dlatego, że niewygodne dla obu stron byłoby zakłócenie tego panującego od dekad porządku. Po co, skoro tak jest w miarę dobrze? Starych drzew się nie przesadza.

Potter marzył po prostu, by zaznać ukojenia. Uwolnić się od trosk doczesnych. Zrozumieć siebie.

Trafił wreszcie przed charakterystyczną ścianę. Przeszedł wzdłuż niej trzy razy, starannie wyobrażając sobie destynację. Wreszcie drzwi się zmaterializowały.

Stanął przed nimi, nie będąc pewien, czy na pewno pragnie zmierzyć się ze swoim najgłębszym „ja". Poznać tajniki swojego umysłu, prawdziwe pragnienia i ukryte sekrety.

Po kilku minutach nieruchomego stania odwrócił się na pięcie i odszedł. Nie był jeszcze gotowy.

***

Draco nadal spał. O ile ten stan można nazwać snem. Nie było tego widać z zewnątrz, ale w środku bardzo się męczył. Mięśnie, które mu zostały, musiały ulec uszkodzeniu, by w ich miejsce mogły pojawić się nowe. Lepsze. Dorodniejsze. Takie, jak dawniej.

Na szczęście nie miał żadnych koszmarów. Tego pewnie byłoby za wiele! Nie dosyć, że ciało niedomaga, to jeszcze umysł miałby by obciążony dodatkowym ładunkiem emocji i psychicznego tym razem bólu? Okropność.

Podświadomie czuł jednak, że znajduje się w dobrym otoczeniu. Szkoła, gdzie spędził niemal połowę swojego życia. Obok aurorka, bliska krewna, gwarantująca mu bezpieczeństwo. Gdzieś w oddali dopiero znajdowali się wrogowie, lecz na razie nie mieli oni dużego znaczenia. Carpe diem!

To była jedna z niewielu pożytecznych zasad, którą wpoił mu ojciec; należy cieszyć się wszystkim. Wszystkim; rzeczami materialnymi i niematerialnym, błahymi i wielkiej wagi, cennymi i mniej.

Piękno. Z tym abstrakcyjnym zagadnieniem młodemu Malfoyowi było najbardziej po drodze. Zawsze umiał docenić coś urokliwego, godnego uwagi, po prostu ładnego. Najprawdopodobniej Lucjuszowi nie chodziło dokładnie o to, lecz to mogło współgrać z ich tradycjami, zwłaszcza biorąc pod uwagę rozmaite dzieła sztuki znajdujące się w Malfoy Mannor, jak i ogólny urok zabytkowej rezydencji. Idealnie.

Obecnie to wszystko znajdowało się poza jego zasięgiem. Matka... Ech, matka wyparła się go. Ojciec na pewno też, jeśli w ogóle był w stanie logicznie myśleć, biorąc pod uwagę jego pobyt w Azkabanie. A sam dom zajęty był przez Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Patowa sytuacja.

Ciekawe jednak, jak rozwiąże się ten nieszczęsny problem, gdy w końcu wyzdrowieje. Nie będą go mogli przecież trzymać cały czas w szkole. Może mógłby... Nie, to zbyt nierealne...

***


Szczęście me | Harry PotterWhere stories live. Discover now