Rozdział dwudziesty siódmy: Jakie jest Światło

3.3K 381 271
                                    

Notka od autorki: Lojalnie uprzedzam: ten rozdział kończy się cliffhangerem. Jest również wyjątkowo bolesny.

---* * *---

Harry wyszedł z pokoju życzeń i zorientował się nagle, że Peter nie powiedział, gdzie będzie na niego czekać z Verą. No, w najgorszym przypadku będzie to musiało mieć miejsce gdzieś poza szkołą, bo podejrzewam, że Dumbledore wciąż nie zdjął tych osłon, które nie pozwalały Peterowi na wstęp do zamku.

Wyciągnął różdżkę z kieszeni.

Wskaż mi Petera Pettigrew – mruknął.

Jego różdżka zakręciła się raz na dłoni, po czym zaczęła wskazywać statecznie w kierunku drzwi wejściowych. Harry kiwnął głową i zrobił krok przed siebie.

Ręka Milicenty złapała go za ramię, zatrzymując go nagle w miejscu.

– A ty gdzie się wybierasz, Harry? – zapytała z fałszywą wesołością. – Powiedziałeś nam przecież, że ostatnio próbujesz się lepiej wysypiać. Mam wrażenie, że lepiej ci się będzie spało, kiedy wrócisz do naszego pokoju wspólnego, zamiast lunatykowania po korytarzach.

Harry zgrzytnął zębami i poruszył mocno ramieniem, okrężny ruch ręki, którego jego matka go nauczyła do wyrywania się z uchwytu wroga. Zadziałało teraz, ręka Milicenty opadła.

– Mam jeszcze jedno spotkanie – syknął na nią. Jej oczy otworzyły się szeroko, Harry jeszcze nigdy nie widział, żeby tak na niego patrzyła. – Nie musisz wszędzie za mną łazić, a już na pewno nie potrzebuję, żebyś się wtrącała w sprawy, które obiecałem innym ludziom.

Milicenta po prostu odprowadziłą go wzrokiem. Harry zastanawiał się, czy planowała go przesłuchać po powrocie do Slytherinu, czy też może po prostu uznała, że w tej chwili i tak nie będzie w stanie go powstrzymać. Nie robił sobie jednak nadziei na to, że już nigdy więcej nie będzie się wtrącała, czy próbowała go opóźnić.

Harry wyminął patrolujących korytarze profesorów i prefektów, kryjąc się pod zaklęciem kameleona ilekroć zachodziła taka potrzeba. Wrota Hogwartu wciąż były otwarte, więc wyszedł nimi na zewnątrz. Zmusił się jednak do zatrzymania się na chwilę i odetchnięcia słodkim powietrzem wolności.

No, może nie aż takim słodkim, pomyślał, krzywiąc się, kiedy dobiegł go bogaty zapach koni, które były wcześniej zaprzęgnięte do powozów Beauxbatons.

Harry odwrócił się i omiótł wzrokiem błonia, skupiając się na kierunku, który wskazywała mu różdżka, ale niczego nie był w stanie zobaczyć. Oczywiście, Peter był prawdopodobnie szczurem i sam też pewnie nie byłby w stanie zobaczyć ukrytego pod zaklęciem Harry'ego. Harry pokręcił głową i opuścił zaklęcie.

– Peter? – zapytał tak głośno, jak tylko śmiał.

Zobaczył niewielkie poruszenie po swojej lewej, po czym w trawie mignął mu nagle szary szczur, biegnący nisko przy ziemi – ruch, który nauczył się rozpoznawać w zeszłym roku. Szczur przysiadł na moment, jakby chcąc oczyścić sobie wąsiki i wykonał łapką gest w jego kierunku. Harry uśmiechnął się i podążył za nim.

Peter poprowadził go wzdłuż muru, w kierunku wieży Gryffindoru i zmienił się z powrotem w człowieka jak tylko wrota wejściowe zniknęły im z zasięgu wzroku. Spędził chwilę na szamotaniu się i dostosowywaniu długości swoich kończyn nim wreszcie odwrócił się w kierunku Harry'ego i wyciągnął do niego rękę.

– Peter – powiedział Harry, ściskając mu dłoń na powitanie. – Dobrze wyglądasz.

I naprawdę tak było. Jego twarz nie była już wychudzona i zastraszona jak w zeszłym roku, a jego niebieskie oczy były pełne dobrego humoru. Harry był pod wrażeniem tego, jak wiele dobrego przyniosło mu tych kilka miesięcy z dala od aurorów i dementorów. Nawet jego uśmiech był swobodniejszy, głębszy, cieplejszy.

Wolny człowiek nie zazna spokojuDonde viven las historias. Descúbrelo ahora