Rozdział trzydziesty szósty: Ogień Meleagera

3.6K 386 399
                                    

Notka od autorki: Naprawdę lubię ten rozdział.


---* * *---

Leżąc już w łóżku, Harry uznał, że ten dzień nie był nawet taki zły. Milicenta zaraportowała mu, że powoli robi postępy z centaurami, że te już przestały się dąsać o to, że ich sieci nie zostaną poluźnione już, teraz, zaraz – a przynajmniej takie odniosła wrażenie, słuchając ich rozmów o wędrujących gwiazdach, choć prawdę mówiąc, z centaurami ciężko powiedzieć. Przynajmniej teraz wreszcie rozumiała, o czym rozmawiali.

Pansy pokazała mu książkę z bajkami, którą dostała od matki, kiedy była jeszcze mała. Historie zmieniały swoje zakończenia, dopasowując się do tego, kto je czytał. W tym przypadku książka była zdezorientowana, usiłując wybrać pomiędzy nastrojem Pansy a Harry'ego, więc zakończenia robiły się coraz bardziej absurdalne. Harry nawet się roześmiał raz czy drugi.

Draco nie mówił wiele, ale po prostu tam był, głaszcząc kciukiem dłoń Harry'ego, albo łapiąc go za łokieć, a czasami po prostu mając go bacznie na oku, ilekroć Harry zaczynał myśleć o tym, co miało nastąpić jutro. Od czasu tej nocy, kiedy udali się razem do rezydencji, Draco wydawał się być mniej skłonny do wściekania się o swoją sympatię, był za to znacznie spokojniejszy, zdystansowany, zbalansowany i bystrzejszy. Harry musiał przyznać, że takim go woli.

Wszyscy zrobili, co tylko było w ich mocy, żeby załagodzić cios, który miał nadejść nadchodzącego dnia.

Harry zamknął oczy.

Jutro rozprawa Snape'a. Naprawdę powinienem się w miarę możliwości wyspać.

* * *  

Snape wyjrzał przez okno swojej celi. Och, wiedział, że widok nie był prawdziwy, tak samo jak wszystkie, które można było zobaczyć z okien ministerstwa; budynek był tak głęboko pod ziemią, że nie mogły być prawdziwe. Mimo wszystko promienie słońca przebijające się przez poranną mgłę, padające na wyblakłe jesienią drzewa, oferowały mu choć odrobinę spokoju ducha.

Pozwalał sobie myśleć, że w przeciągu kilku ostatnich miesięcy nauczył się doceniać spokój i tego rodzaju widoki.

W żaden sposób jednak nie nabrał dzięki temu większej ochoty na przeżycie tej farsy zwanej rozprawą i poznanie, w ten czy inny sposób, swoich dalszych losów. Albo wróci do Hogwartu, znowu będzie nauczał, odkryje prawdę, kryjącą się za starannie beznamiętnymi listami, które dostawał od Harry'ego i Dracona, stawi czoła dyrektorowi...

Albo wróci tutaj i będzie patrzył na jesienne liście drzew, póki nie wyślą go do dowolnego więzienia, który by teraz nie przygotowywali w miejsce Azkabanu.

Snape pokręcił głową i odwrócił się do stolika za sobą. Jego cela miała niewiele mebli: stolik, krzesło z wysokim oparciem, polanka, dywanik i półka z książkami, która wypełniała się przypadkowymi książkami na życzenie więźnia a czasem i samego pokoju. Na stoliku codziennie pojawiał się też "Prorok Codzienny", chociaż Snape zwykle tylko pobieżnie przeglądał artykuły. Tej całej Skeeter wreszcie kończyły się materiały o Harrym i została zredukowana do raportowania nadchodzącego balu bożonarodzeniowego.

Mamy naprawdę wiele do omówienia, pomyślał Snape, przypominając sobie zdjęcie Harry'ego na jego miotle, latającego wokół trzech smoków. Między innymi o tym, coś ty wyprawiał przez te ostatnie miesiące.

No i, oczywiście, co do cholery Harry musiał zrobić, żeby jego ojciec zdecydował się wycofać oskarżenie.

Snape pokręcił głową i usiadł na krześle, sięgając po "Proroka Codziennego". Nagłówek na pierwszej stronie głosił, oczywiście:

Wolny człowiek nie zazna spokojuWhere stories live. Discover now