Rozdział 4. Nie radzę sobie

2K 337 148
                                    

Lawirował na granicy snu i jawy, czując, że nie chce się obudzić.   

Coś było nie tak. Otworzył powoli oczy. Najprawdopodobniej był wieczór, chociaż sam nawet nie pamiętał, kiedy zasnął. Nagle syknął i przyłożył dłoń do brzucha. Ból rozchodził się promieniście, atakując całe wnętrze. Był jak zimny nóż, wbijany kilkukrotnie w to samo miejsce.

— Nie, nie, nie, nie — wyszeptał otumaniony.

Nie dzisiaj. Przecież… przecież… nie dzisiaj! Zakręciło mu się w głowie, kiedy próbował wstać, ale zignorował to. Podniósł się, przytrzymując się biurka. Z trwogą spojrzał na łóżko, na którym leżało zabarwione na czerwono prześcieradło. Nie zważając na bolący brzuch, pobiegł szybko do łazienki, by zwymiotować. Klęczał przed toaletą, przyciskając ręce do brzucha, starając się uspokoić torsje. Myśli galopowały.

— Kurwa — zaklął.

Nienawidził tego czasu w miesiącu, kiedy jego ciało było najbardziej obce. Nie było „jego”. Czuł się, jak gdyby ktoś uwięził go w klatce. Oczywiście, takie odczucia towarzyszyły mu codziennie, ale jak miał być mężczyzną, kiedy doświadczał „kobiecych dni”? Odetchnął i podniósł się z podłogi. Musiał się opanować. Z ciszy, która panowała w domu, wywnioskował, że matka jeszcze nie wróciła. To dobrze. Starając się robić małe kroki, by nie zwiększyć bólu, wrócił do pokoju. Z zamkniętymi oczami ściągnął prześcieradło, które zwinął w kulkę i rzucił na ziemię. Skontrolował pościel i z ulgą stwierdził, że nic innego nie zostało zabrudzone. Wyciągnął z szafy dres oraz bieliznę i przebrał się w toalecie.

Miał wrażenie, że czas zwolnił. Wszystkie czynności zajmowały mu za dużo czasu, a on sam był nieobecny. Wszystko wokół zniknęło, został tylko ból i chaos myśli. Starał się nie patrzeć w lustro, jednak wzrok, jakby wbrew jego woli, uciekał w tamtym kierunku. Sam już nie wiedział, co jest bardziej żałosne — jego mizerne oblicze czy może on z tą całą burzliwą osobowością. Włosy, które sięgały mu do uszu, były splątane — gumka, którą zawsze nosił, najwidoczniej spadła podczas jego snu. Oczy… były przerażające. Niczym dwa puste kratery. Wcześniej musiał zdjąć bandaż, bo czuł, jak zgniata on jego żebra, przez co teraz wyraźnie widział kształt swoich piersi. Warknął, uderzając w nie pięścią. To nie jego ciało! Nie jego! Dlaczego więc poczuł ból podczas uderzenia?

Wrócił do pokoju, by rzucić się na łóżko. Właściwie nie płakał, bardziej łzy płynęły mu rwącym strumieniem po twarzy. Zarejestrował, że matka weszła do domu i zawołała go.

— Maja?

Nie odezwał się. Przecież nie mówiła do niego, prawda? Przycisnął twarz do poduszki, aby stłumić szloch. Błagał, by zostawiono go w spokoju. Chciał móc po prostu leżeć i tonąć w nienawiści i obrzydzeniu.

— Och, płaczesz? — zaskoczony głos matki wywołał w nim kolejną falę łez. Kiwnął głową, nawet na nią nie spoglądając. — Potrzebujesz może czegoś?

„Akceptacji i twojej miłości” — chciał wykrzyczeć, ale zdobył się tylko na ciche „nie”. Połknął już tabletki przeciwbólowe i teraz tylko czekał, aż zaczną działać. Żałował jednak, że mają tak ubogie działanie.

Pozostawiony sam sobie, zmagał się z czarnymi myślami. „Nie… dasz… rady… poddaj… się…”. Ostatkiem silnej woli i zdrowego rozsądku chwycił za telefon i leżącą na stoliku kartkę.

— Proszę, nie śpij i odbierz — wyszeptał, naciskając „wybierz”.

Dochodziła dwudziesta, więc mógł liczyć się z tym, że o tej porze Antoni będzie zajęty. Przecież nawet gdyby odebrał, mógłby zignorować go po tym, jak się zachował. Sygnały brzmiały głucho. Jeden, drugi, trzeci. Już miał zrezygnować, kiedy w słuchawce odezwał się spokojny głos.

Gorzka kawa ✔Where stories live. Discover now