17. Przebaczenie

510 26 23
                                    

Obudziłam się w środku nocy, ogarnięta dziwnym niepokojem. Przez moment leżałam w bezruchu, nasłuchując, ale nie usłyszałam niczego, co wydałoby mi się podejrzane. W pokoju panowała niemal idealna cisza, co powinnam uznać za przyjemne zrządzenie losu, bo wciąż byłam wykończona i marzyłam tylko o tym, żeby ponownie zapaść się w ciemność, ale wciąż czułam się... dziwnie. To uczucie nie dawało mi spokoju, pomagając mi się rozbudzić i skoncentrować na tym, co działo się wokół mnie.

Ta cisza... Nie powinno być tak cicho, a przynajmniej tak mi się wydawało. Słyszałam doskonale bicie własnego serca i przyśpieszony oddech – w zasadzie tylko te dźwięki mi towarzyszyły, a więc...

Zrozumienie pojawiło się nagle, a ja poderwałam się tak gwałtownie, że omal nie spadłam z łóżka. Natychmiast spojrzałam na materac u mojego boku, po czym jęknęłam głucho, uświadamiając sobie, że prócz mnie, nie ma na nim nikogo. Serce omal nie wyleciało mi z piersi, poza tym ledwo łapałam oddech, a do głowy przyszła mi tylko jedna myśl.

Gdzie jest moje dziecko i...?

– Isabel? Isabel, tylko spokojnie – usłyszałam cichy głos gdzieś z drugiego krańca pokoju. Spodziewałam się wielu rzeczy, ale nie tego, kogo zastanę w pokoju. Kiedy to do mnie dotarło, aż otworzyłam z wrażenia usta, po czym błyskawicznie odwróciłam w głowę we właściwą stronę pokoju. – Ja wiem, że możesz nie chcieć mnie widzieć, ale nie krzycz. Obudzisz ją...

Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, w końcu jednak zdołałam rozróżnić poszczególne kształty. Z niedowierzaniem spojrzałam na Edwarda, który siedział spokojnie na krześle przy biurku, uważnie wpatrując się we mnie. Blady i nadludzko piękny, przypominał anioła albo zjawę, która nie należała do realnego świata, a już na pewno nie powinna ingerować w świat śmiertelników. Na moment czas się zatrzymał, a ja zatonęłam w topazowych oczach, czując się jak na początku naszej świadomości, kiedy jeszcze wszystko było w porządku, a moim największym problemem były moje własne uczucia.

Zamrugałam pośpiesznie, żeby otrząsnąć się z wrażenia, które wywarła na mnie obecność mojego męża oraz to, że w jego tonie pobrzmiewało tak wiele bólu i troski. Tęskniłam za nim, tęskniłam za jego miłością, ale mimo najszczerszych pragnień, nie byłam w stanie przy nim trwać, póki się ode mnie odwracał. Tym większym szokiem były dla mnie jego ostatnie słowa oraz czułość, która wkradła się do jego głosu. Z opóźnieniem uświadomiłam sobie, że sytuacja jest bardziej niezwykła niż mogłabym przypuszczać, kiedy zaś dostrzegłam, kogo takiego Edward trzyma w ramionach, sama nie byłam pewna czy powinnam panikować, czy może mu zaufać.

Renesmee wciąż spała, wtulona w lodowate ramiona swojego ojca. Edward szczelnie owinął ją kocem, żeby jego temperatura jej nie ciążyła, ale po wyrazie twarzy Nessie szczerze wątpiłam, żeby cokolwiek było w stanie ją obudzić. Różowe usteczka miała lekko rozchylone, poza tym dobrze słyszałam jej spokojny oddech oraz trzepotanie się malutkiego serduszka w piersi. Miedziane logi muskały jej policzki, odcieniem identyczne jak włosy Edwarda, kiedy zaś zobaczyłam tę dwójkę razem, dopiero wtedy w pełni uświadomiłam sobie, jak bardzo oboje są do siebie podobni. Tym bardziej bolesne stało się dla mnie to, że mój mąż mógł traktować naszą kruszynkę jak potwora, który z rozmysłem próbował mnie zabić.

Usłyszałam ciche westchnienie i uświadomiłam sobie, że prawie nieświadomie poderwałam się, nosząc się z zamiarem odebrania mu Renesmee. Natychmiast zawstydziłam się swojej reakcji i z powrotem opadłam na materac, ale Edward i tak wstał z beznamiętnym wyrazem twarzy, podszedł do mnie, żeby podać mi dziecko. Z wahaniem spojrzałam na spokojną twarz córeczki, a później na mojego ukochanego, po czym pokręciłam głową.

ANOTHER TWILIGHT STORY [KSIĘGA IV: RENESMEE]Where stories live. Discover now