54. Koniec

190 13 3
                                    

Biegłam, poruszając się z szybkością i wprawą godną nieśmiertelnej, to jednak wydawało się równie nierealne i nieprawdopodobne, co wszystko to, co działo się na moich oczach od chwili znalezienia Olivera. Wkrótce siedziba Volturi została gdzieś za naszymi plecami, odległa jak i jakby nierzeczywista, choć nie mogłam pozbyć się wrażenia, iż zostawiłam tam cząstkę siebie – tę lepszą, którą zdążyłam pokochać, chociaż na mojej drodze pojawiła się nie tak znów dawno temu. Czasami kilka miesięcy wystarczyło, żeby zmienić wszystko i wiedziałam to chociażby spoglądając na podejrzanie ufnie wtuloną w Aleca Renesmee.

Wciąż czułam się dziwnie, kiedy spoglądałam na tego wampira, tym bardziej, że dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, kim jest... Och, kim była jego siostra. Jane należała do kategorii osób, które w równym stopniu mnie przerażały i doprowadzały do szaleństwa jednocześnie, dlatego zaufanie jej bliźniakowi było dla mnie nie lada wyzwaniem, którego zresztą podjęłam się tylko i wyłącznie przez wzgląd na Nessie. Mogłam tylko zgadywać, co takiego działo się przez tych kilka dni, kiedy moja córka była zdana wyłącznie na łaskę i niełaskę stojących po stronie Kajusza wampirów, jednak nie miałam siły i chęci nad tym, by o tym myśleć. Liczyło się tylko i wyłącznie to, że Renesmee była bezpieczna, jeśli zaś chodziło o Aleca... No cóż, jak na razie nie miałam mu niczego do zarzucenia, a jakby tego było mało, w tamtej chwili czułam, że Renesmee jest przy nim bezpieczniejsza niż przy mnie, obojętnie jak niedorzeczne mogłoby się to wydawać.

– Dlaczego płaczesz, mamusiu? – zapytała cicho Nessie, odzywając się, ledwo tylko opuściliśmy miasto i otoczyły nas znajome mi już drzewa.

Zamrugałam nieco nieprzytomnie, jakby wyrwana z letargu. Nie pamiętałam, jakim cudem i kiedy pokonaliśmy kręte uliczki Voltrry, tym samym jeszcze bardziej oddalając się od płonącej siedziby, a więc również od Olivera i... Izadory. Działałam jak automat, skupiona przede wszystkim na biegu i na tym, by jak najszybciej znaleźć się gdzieś daleko, zupełnie jakbym w ten sposób mogła uciec od przeszłości i tego, co mnie dręczyło. Wampirza pamięć była doskonała i to zaczynało mnie przerażać, tym bardziej, że istniało coraz więcej rzeczy, które chciałam zapomnieć – odciąć się od nich raz na zawsze, by nareszcie odnaleźć jakże upragnione ukojenie.

Chciałam uciec. Odszukać rodzinę, a już zwłaszcza Edwarda, chwycić go za rękę i wraz z nimi oraz Renesmee uciec gdzieś daleko, gdzie już nikt nie byłby w stanie nas znaleźć i skrzywdzić. Pragnęłam wieść spokojne, normalne życie, już nie musząc obawiać się tego, że ktokolwiek spróbuje to zakłócić, tym bardziej, że nigdy sami z siebie nie pragnęliśmy kłopotów; to one odnajdywały nas, raz po raz wystawiając na kolejne próby, a to... To zaczynało być ponad moje siły.

– Nie płaczę, kochanie – zapewniłam Nessie, chociaż i tak odpowiedziałam na jej pytanie z dość znaczącym opóźnieniem. Zamrugałam kilkukrotnie, żeby doprowadzić się do porządku i nie ryzykować, że jednak rozszlocham się przy niej na całego. Chciałam być silna, nawet gdyby to oznaczało odcięcie się od wszelakich emocji; ta perspektywa wydawała się przerażająca, ale... O, tak. W pewnym stopniu naprawdę tego chciałam. – Po prostu... jestem zmartwiona. To wszystko – zapewniłam ją dość lakonicznie, ale na nic innego nie było mnie stać.

– Dlaczego wujek Oliver nie poszedł z nami? – zapytała natychmiast mała, a ja omal nie potknęłam się o własne nogi, całkowicie wytrącona z równowagi tym pytaniem.

Na Boga, co ja miałam jej odpowiedzieć? Jak miałam jej wytłumaczyć to, czego tak naprawdę była światkiem w tamtym korytarzu, chociaż dzięki Alec'owi i tak nie zobaczyła dostatecznie wiele, by w pełni zrozumieć? Oczywiście, Renesmee była w połowie nieśmiertelna i rozwijała się dużo szybciej, aniżeli normalne dziecko w jej wieku, ale to jeszcze nie znaczyło, że mogłam zrzucić na nią coś takiego. Nie mogłam co prawda ochronić w połowie nieśmiertelnego dziecka przed bólem, śmiercią i tym, co niosło ze sobą życie, które wiodła już od urodzenia, ale to nie znaczyło, że musiałam zmusić ją do mierzenia się z tym już teraz... Jako matka w zasadzie wątpiłam w to, czy kiedykolwiek uznam, że jest wystarczająco dorosła.

ANOTHER TWILIGHT STORY [KSIĘGA IV: RENESMEE]Where stories live. Discover now