33. Chłód

222 18 19
                                    

Edward czekał na mnie przed domem. Nie zdziwiło mnie to, bo podejrzewałam, że nawet mimo moich zapewnień, będzie wychodził z siebie, nie mając pojęcia gdzie jestem i czy coś mi się nie stało. Teoretycznie powinnam mieć do siebie o to pretensje, bo w istocie wszyscy mieliśmy powody do niepokoju, ale czułam się zbyt rozdrażniona i przybita, by przejmować się czymkolwiek ponad moje własne uczucia oraz bezpieczeństwo Renesmee.

Egoistka, pomyślałam, po czym westchnęłam w duchu, pozwalając, by mąż otoczył mnie ramionami. Wtuliłam się w niego, wdychając znajomy, słodki zapach. Izadora i Oliver wyminęli nas i zniknęli w domu, rozmawiając o czymś cicho. Choć gdybym się wysiliła, byłabym w stanie usłyszeć poszczególne słowa, nie widziałam powodu dla którego miałabym koncentrować się na ich rozmowie. Wszystko, co mogło zostało już powiedziane, kiedy spotkałam tę dwójkę w lesie, a gdyby któreś z nich miało coś do dodania, zwróciłoby się bezpośrednio do mnie.

– Dobrze, że już jesteś – usłyszałam tuż przy uchu. Mimowolnie zadrżałam, kiedy słodki, lodowaty oddech Edwarda musnął moją skroń i policzek.

– Sam widzisz, że nic mi nie jest – mruknęłam nieco oschlej niż zamierzałam. Nie chciałam, by zabrzmiało to w ten sposób, ale nic nie mogłam poradzić na to, jak się czułam. Znów się nie zastanawiając, stanowczo wyplątałam się z objęć ukochanego, a ten rzucił mi nieodgadnione spojrzenie, które co prawda dało mi do myślenia, ale nawet nie wysiliłam się, by zastanowić się nad tym, czy przypadkiem go nie zraniłam. – Coś się stało? – zapytałam, wymownie kiwając w stronę pogrążonego w ciszy domku.

– Nic szczególnego. Carlisle przekazał pozostałym to, co ustaliłaś z Aro... Hm, Emmett nie był jakoś szczególnie zadowolony, nie wspominając już o Rosalie – wysilił się na blady uśmiech, który nie objął jednak jego pociemniałych ze zmartwienia oczu – ale żadne z nich nie próbowało protestować.

Rzuciłam mu wymowne spojrzenie, które również nie należało do jakichś wybitnie przyjaznych. No cóż, nie było mnie stać na nic więcej i miałam nadzieję, że Edward jest w stanie to zrozumieć.

– Ja niczego nie ustalałam z Aro – przypomniałam mu gniewnie. Do tej pory się we mnie gotowało, kiedy przypominałam sobie to, co od biedy można było określić mianem rozmowy. – Powiem więcej: nadal mam ochotę go stąd wyrzucić i pewnie bym to zrobiła, gdyby sytuacja nie była aż tak beznadziejna.

– Bello... – Edward spojrzał na mnie troskliwie. Z jakiegoś powodu również to mnie zirytowało, zwłaszcza, że nie potrzebowałam czyjejkolwiek litości, zwłaszcza od kogoś, kto powinien być wyłącznie moim wsparciem. Nie chciałam, by troszczył się o mnie, skoro teraz najważniejsza była nasza córka! – Gdyby jego intencje nie były szczere, nawet gdyby to były tylko moje podejrzenia, nie dopuściłbym jego i Sulpicii do żadnego z was.

– Och, bo przecież twoje zdolności są takie nieomylne! – prychnęłam zanim w ogóle zdążyłam ugryźć się w język.

Oczywiście natychmiast pożałowałam swoich słów, jednak nie byłam w stanie już ich cofnąć. Edward spojrzał na mnie ni to zaskoczony, ni to urażony. Jego oczy jeszcze bardziej pociemniały i wiedziałam już, że tym razem bez wątpienia sprawiłam mu przykrość, nie zrobiłam jednak niczego, co mogłoby uratować sytuację.

Do diabła, byłam taka zła i rozgoryczona! Nie byłam zdolna zrobić niczego, by jakkolwiek zapanować nad własnymi uczuciami. Miałam wrażenie, że w którymś momencie – może wtedy w lesie z Oliverem i Izadorą, a może jeszcze wcześniej – coś we mnie pękło. Emocje ujrzały światło dzienne, a ja już nie potrafiłam nad nimi zapanować; chyba nawet nie chciałam, bo ta złość, wręcz nieopisany gniew, dodawały mi siły. Jak inaczej miałam to wszystko przetrwać, jeśli nie z pomocą wszystkich dostępnych środków, które mogły dodać mi energii?

ANOTHER TWILIGHT STORY [KSIĘGA IV: RENESMEE]Where stories live. Discover now