Rozdział I - Śmierć

249 17 80
                                    


Śmierć

Król Goran nor Savour siedział pod ścianą dużego pomieszczenia mając przed sobą dwa rzędy miejsc; odnajdował wzrokiem kłócących się między sobą generałów wraz z posłami. Siedzieli tam również jego gwardziści. Część z nich osadzona przy tronie oraz w innych miejscach pomieszczenia. Znajdowali się w Wielkiej Sali; ogromnej budowli w kształcie walca przykrytej półkolistą kopułą, przez którą wpadało światło za sprawą otworu na jej czubku. Budynek z zewnątrz był biały lub miejscami przybrudzony z biegiem czasu, natomiast w środku dało się spostrzec liczne malowidła i kilka posągów czczonych tutaj bogów.

Tego dnia było słonecznie przez co wszyscy obecni byli jacyś dziwnie pobudzeni; jakby mieli jeszcze więcej ochoty do kłótni niż zwykle. Było widać po twarzach niektórych, kto hucznie ucztował wieczorem, a kto wstał wcześnie by wykonywać swoje obowiązki jak bogowie przykazywali.

Patrząc na tak poróżnionych rodaków odczuwał obrzydzenie, zastanawiał się, gdzie podziały się dawne wartości, które czyniły ich tak wspaniałą cywilizacją. Niegdyś ludzie honoru, teraz hieny rzucające się sobie w gardła; każdy chce sobie przypisać jak najwięcej zasług po wygranej bitwie, najwięcej korzyści i tytułów.

– Cisza – rzekł, lecz nikt z przekrzykujących się go nie usłyszał, spojrzał ponownie przed siebie. Był bardzo dobrze zbudowanym mężczyzną o brązowej brodzie i lekko siwiejących włosach. Zacisnął swoją wielką dłoń i po chwili ją rozluźnił; cierpliwość zawsze była dobrym wyjściem. Czasem odczuwał bezsilność wobec tych bezużytecznych politycznych pionków; została już tylko garstka ludzi, którym jest w stanie zaufać lub powierzyć zadanie mając pewność jego powodzenia. Od dłuższego czasu zaczęło dziać się źle w królestwie. Ojczyzna od zawsze  wywoływała w nim dumę, zostawi ją swojemu ukochanemu synowi. Nagle wezbrała w nim złość, złapał swoją złotą laskę, którą rozpoczynał każde narady i uderzył w podłogę.

– CISZA! – ryknął na całą salę, gdzie poniosło się echo jego głosu. Zdziwieni, a jednocześnie przerażeni obecni na sali spojrzeli się na niego i ucichli. – Dziesięciotysięczne wojsko pod moimi rządami bywało ciszej niż wy, setka jazgotliwych jak na targu mężczyzn. Zostaliśmy zaatakowani znienacka przez ludzi z lasu, a wy przekrzykujecie się między sobą, kto więcej zabił lub komu przysługuje dane stanowisko. Gdyby nie moi zwiadowcy, których kazałem powołać i przez co byłem wyśmiewany za niepotrzebną panikę, prawdopodobnie Coulien byłoby teraz w stanie oblężenia.

Wiedział, że ten atak to dopiero początek, był doświadczonym królem, któremu za czasów swojej młodości przypadła korona z powodu śmierci jego ojca w czasie bitwy, to on doprowadził do końca politykę swojego rodziciela. To dzięki niemu w królestwach Kornotu zastał spokój, nie działało to jednak na ich korzyść, z czasem zapomniano, co to strach przed wrogiem. Społeczeństwo Allendry i Nativii bardzo często organizowało rozrzutne święta zapominając o reszcie świata, tylko Calondier podtrzymywało tradycję wojskowości, przez co z czasem stali się silnym zamkniętym królestwem.

Nagle z drugiego końca sali dało się usłyszeć otwieranie wrót i na całą salę rozlało się jasne światło. Ktoś stanął w przejściu, a zza jego pleców wpadały promienie słoneczne, co dawało imponujący efekt wejścia. Roześmiał się na cały głos; a w tym przypadku i na całe pomieszczenie. Był to kawalerzysta, który prowadził trzy szwadrony konnicy na armię najeźdźcy podczas obrony młyna. Krzyknął do obecnych w pomieszczeniu, mierząc wszystkich swoim zawistnym wzrokiem.

Burza Liści [+18]Where stories live. Discover now