Rozdział X - Stanowisko, Kukiełka i Obowiązek

40 5 21
                                    


Stanowisko

Pinaear szedł wraz z Lioxem do zamku, a po drodze mijali chmary ludzi. Przemierzali rynek, a następnie minęli budynku milicji. Tam się rozdzielili - Liox ruszył sprawdzić, co z Boztanem. Pinaear natomiast szedł załatwić swoje cotygodniowe sprawy z szeryfem. Znów musieli porozmawiać o kwestii opodatkowania, wcześniej jednak miał wstąpić do Komendanta Milicji i omówić kilka spraw, bo z wiadomych przyczyn Boztan nie mógł tego zrobić.

Pinear nie patrzył pod nogi, bo głowę zaprzątały mu pieniądze. Cały czas myślał, co też powinien tym razem powiedzieć, by w końcu szeryf zrozumiał jego punkt widzenia. W całym Kornocie panował prosty system pobierania podatków. Od obywateli zbierana była niewielka opłata przeznaczana na klasztory i szpitale oraz kilka innych instytucji. Nieważne, że usługi bywały biedne - mieszkaniec musiał mieć świadomość, że w razie choroby będzie miał opiekę. W teorii. Allendra i Nativia zawsze były za tą idea, Calondier wiele razy wychodził z pomysłem odstąpienia od leczenia osób, których podatki nie obejmowały; biednych. Będąc w unii musieli jednak stosować się do panujących zasad.

Pinaear również był przeciwny darmowej opiece, ogólnie był przeciwnikiem podarunków, większych lub mniejszych; na sukces trzeba zapracować, zawsze mawiał. Każdy by brał, ale robić nie ma komu.

Dotarł w końcu do budynku milicji. 

— Zastałem jego ekscelencję? – zapytał z miejsca Pinaear.

— Kogo?

— Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.

— Co?

— Gówno! Stary jest?

— Przepraszam Pana. Pan nietutejszy?

— Ty idioto. Jestem w tym mieście... ehh ... nieważne. Jest Komendant?

— Jest. W swoim gabinecie.

Nastała cisza. Pinaear spojrzał na pomocnika, a pomocnik na Pineara. Spoglądali na siebie tak długą chwilę, a oczy jednego z nich tęskniły wyraźnie za rozumem. Dało się usłyszeć jęki więźniów z lochów. Wtem brodaty urzędnik nie wytrzymał i przemówił.

— Długo tak będziemy na siebie spoglądać? 

— Ale o co chodzi?

— O gówno!  Bogowie! Skąd się tutaj urwałeś człowieku!

— Znikąd się nie urwałem. Przyszedłem, bo jestem potrzebny.

— Jestem Pinaear. Mówi ci to coś? Nie? Tym gorzej dla ciebie. Zarządzam tym cholernym miastem. Ty nie jesteś w stanie zarządzić własną dupą najwyraźniej. Skończyłem. 

Pinaear machnął ręką i postanowił bez zapowiedzi wejść do pokoju Komendanta. Nie spodziewał się widoku, który zastał; zza stołu wystawała głowa mężczyzny. Nie był to jednak człowiek, którego szukał Pinaear. Nieznany młodzieniec spojrzał speszony i wstał szybko. Był nagi; wziął swoje odzienie i niemalże wybiegł drugimi drzwiami; było to prawdopodobnie awaryjne wyjście na wypadek jakiegoś incydentu. Jeden incydent właśnie nastąpił.

Zarządca Hatap wszedł do pomieszczenia z lekkim uśmieszkiem na twarzy, zamknął za sobą drzwi i wziął z ziemi leżące ubranie. Chrząknął znacząco, stanął i czekał. Nie minęła chwila, gdy zza biurka zerwał się mężczyzna. Na widok Pineara speszył się okrutnie - również był nagi, więc gdy tylko ujrzał gościa, szybko zasłonił dłońmi genitalia. Był przeciętnego wzrostu, z lekkim zarostem i gustownie obciętymi włosami. Czarne włosy i ciemna karnacja sprawiały, że wyróżniał się w tłumie, przez co wzbudzał zainteresowanie kobiet. Tym bardziej, że był Komendantem Milicji.

Burza Liści [+18]Where stories live. Discover now