Rozdział VI - Odrobina sielskości

82 7 42
                                    

Odrobina sielskości

Krople lekko i powoli spływały z liści drzew, rosa okryła całe łąki traw, słońce wstawało zza horyzontu, gdzieś w oddali dało się widzieć rozmazane postaci; czy to nagie kobiety, czy wir tańczących liści? Drzewa również tańczyły z nimi, nieważne niewiasty czy rośliny, liczył się spektakl narodzin kolejnego dnia. Promienie przedzierały się przez miejscami leżącą wygodnie na trawie mgłę, która tworzyła tajemniczy urok i piękno wczesnorannego pejzażu. Życiodajne słońce pokonało noc i ożywiło z powrotem roślinność, budząc ją z objęć ciemności.

Plecami do wstającego słońca, na przewróconym wielkim dębie siedziała para ludzi; czarnowłosych skośnookich podróżników. Podziwiali piękno budzącego się dnia; jak uśpione rośliny wstają, by łapać promienie. Patrzyli na nadlatujące zewsząd owady, siadające zgrabnie na kwiatach, które otwierały się, dając zaproszenie do skosztowania. Z oddali wiatr grał lekką, przyjemną muzykę, a instrumentem był las — nadający się do tego idealnie; nastrojony perfekcyjnie przez matkę naturę.

Mężczyzna obejmował czule kobietę, mimo młodego wyglądu byli jak stare małżeństwo; zatopieni w swoich oczach cieszyli się sobą jakby to był ich ostatni dzień. Znajdowali się niedaleko granicy lasu ze ścieżką prowadzącą do miasta Therman Thei.

Mgła powoli ustępowała, pozwalała pokazać więcej uroków poranka. Spoglądali w kierunku tańczących liści pozostałych jeszcze po zimie; w tym roku była łaskawa. Mężczyzna uśmiechnął się, zeskoczył z drzewa i podał rękę swojej wybrance, by mogła zejść bez trudu. Zmierzali w kierunku lasu, gdzie widzieli omam tańczących piękności, znikających wśród drzew.

— Wiły. Zniknęły ... – powiedziała kobieta nostalgicznym, spokojnym głosem. Złapała mężczyznę za rękę i pociągnęła go za sobą. Zaszli w miejsce, gdzie odbył się zmysłowy taniec; przewróciła swojego mężczyznę na plecy, pocałowała w usta i położyła się obok niego. Leżeli razem zatopieni w morzu traw, wiatr targał nimi tworząc różne wzory,a piękne czarne włosy kobiety podrywały się również, by dołączyć do tego spektaklu.

Spoglądając z ziemi na niebo poderwali się nagle i spojrzeli w kierunku Wielkiego Kermowego Lasu. Powoli zaczęli do niego zmierzać. Kobieta miała wplecione w swoje długie, sięgające pośladków, włosy liście; dekorując je nieschludnie w upleciony z niezapominajek i chabru wianek. Odziana była w biało-błękitną tunikę i sięgające za kolana czarne pończochy, tworząc wraz kruczymi włosami imitację błękitno-czarnego diamentu.

Mężczyzna, krótko ostrzyżony z postawionymi włosami na sztorc, odziany był w zwiewną białą koszulę, w której funkcję guzików pełnił błękitny cienki sznureczek, akcentując jej lekkość i czystość. Na nogach miał czarne spodnie oraz kozaki, również podkreślane błękitnym kolorem; wyszywane różnego rodzaju wzory nadały wyrafinowanego akcentu.

Podeszli na odległość trzydziestu stóp; nikt z własnej woli nie zbliża się do lasu na co najmniej trzy wystrzały z łuku. Stanęli naprzeciw drzew i wpatrywali się w nie, od czasu do czasu szepcząc coś do siebie.

Tą obserwację przerwała im grupka żołnierzy i kilku ludzi nieodzianych w mundur; postanowili ukryć się za krzakami rosnącymi nieopodal, ich wyraziste barwy ubioru od razu dałoby się zauważyć.

— To tutaj, panie! — wykrzyknął łysy mężczyzna wskazując ręką, a drugą przytrzymując zabandażowane ramię. 

Zaczął energicznie krążyć po wygniecionym polu, kilkukrotnie opisywał coś i pokazywał w kierunku lasu. Stojący przy nim opancerzeni mężczyźni słuchali z wielkim zaciekawieniem.

Burza Liści [+18]Where stories live. Discover now