Rozdział 6 Zemsta

110 11 46
                                    

Obudziłam się, jednak nie otwierałam oczu. Czułam na sobie krępujące liny. Nie wiem, po co mu one, skoro i tak mnie zabije. To tylko kwestia czasu. A nawet, jeśli spróbuję uciec, to nie mam dokąd. Z czytanych przeze mnie historii wynika, że on zawsze kończy to, co zaczął. Nawet wtedy w lesie, gdy skoczył na mnie z drzewa, mówił o tym. Tylko nie wiem, kiedy on chciał mnie zabić... Przecież nigdy w życiu go nie widziałam... Postanowiłam jednak otworzyć oczy. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Raz kozie śmierć!
W pomieszczeniu było dosyć ciemno. Na podłodze leżały ciała moich poprzedniczek, a na ścianach były powypisywane jakieś wyrazy ich krwią.

- Temidka już się obudziła? - usłyszałam zza mnie ten paskudnie zimny, dobrze znany mi głos.

- Nie nazywaj mnie tak - syknęłam w odpowiedzi.

Ale jak to możliwe, że nauczyciele go nie rozgryźli? Nie dowiedzieli się, że tak naprawdę jest tym słynnym mordercą? Coś mi tu śmierdzi...

- Wiesz, kim jestem? - zapytał po chwili milczenia.

- Nawet jeśli, to co? Po co mam znać imię mojego zabójcy?

- Jesteś nie miła - powiedział z udawanym smutkiem i żalem. - Dlaczego?

- A dlaczego ty tak przeciągasz moją śmierć?

- Nie ładnie jest odpowiadać pytaniem na pytanie.

Po tych słowach wreszcie wyszedł zza mnie, bo już zaczynało mnie to denerwować. Nadal miał ten sam krwawy uśmiech, wypalone powieki i białą cerę... Ale teraz już nie miał brązowych włosów. Miał kruczoczarne. Dosyć szybko zmyła mu się z nich farba.

- Po co Ci był strach na twarzach osób z naszej klasy? Po co to wszystko robiłeś? Dla zabawy?

- Poniekąd... Szukałem najtwardszego, ale znalazłem najtwardszą, która wytrzyma dużo zabaw.

- A co Ci to da, że mnie zabijesz?

- Co mi to da, pytasz? Satysfakcję z kolejnego morderstwa.

- I wyrzuty sumienia - powiedziałam pod nosem tak, aby tego nie usłyszał, ale chyba za głośno, bo uśmiechnął się złośliwie.

- Wyrzuty sumienia to miałbym, jakbym Cię nie zabił.

Gdy to powiedział, wyjął z kieszeni nóż. Zaczął go oglądać i jestem pewna, że chciał mnie tym wystraszyć. Teraz już nie mam czego się bać, jestem oswojona ze śmiercią.

- Mógłbyś mnie rozwiązać? Będzie Ci łatwiej.

Spojrzał na mnie z kpiną.

- Nie jestem taki głupi jak myślisz - powiedział, po czym podszedł do mnie tak blisko, że czułam na sobie jego śmierdzący oddech.

Przyłożył mi nóż do szyi, po czym spojrzał na moje trzy ,,pamiątkowe" rany.

- Hm... Brakuje Ci czegoś... Już nawet wiem czego...

Po tym wziął moją nietkniętą rękę i zaczął ją ciąć. Bolało jak nie wiem co, ale nie krzyczałam. Zacisnęłam tylko zęby, aby trochę załagodzić ból. Był on jednak tak duży, że drżałam na całym ciele.

- Skończone! - powiedział i otarł swoją białą bluzą krew z mojej ręki.
Mimowolnie spojrzałam na nią i ujrzałam tam wycięte napis: ,,JEFF". Czułam, że zaraz zemdleję, a później już się raczej nie obudzę.

- Go to sleep... - powiedział cicho, a ja straciłam przytomność.

~•~

Otworzyłam oczy. Jak zwykle nie pamiętałam, co się działo 10 minut temu, ale gdy rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam, wszystko mi się przypomniało. Jedyną różnicą był brak prześladowcy i lin. Pewnie myślał, że już nie żyję...

Wstałam z krzesła, na którym siedziałam i cichutko przeszłam po pokoju, szukając czegokolwiek do obrony. Ku mojej uciesze, nieopodal krzesła, znalazłam nóż. Ubrudzony krwią, ale ważne, że był. Teraz poczekam, aż wróci z jakąś kolejną ofiarą i zaatakuję go z zaskoczenia. Gdy go zabiję, już nikt nie będzie cierpiał z jego powodu... W sumie, co mi szkodzi wyjść przez drzwi? Może akurat go spotkam.

Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Po cichutku otworzyłam drzwi. Zaskoczyło mnie to, co było za nimi, bo było to zupełne przeciwieństwo tamtego pomieszczenia. Ładnie oświetlony, czysty, schludny korytarz. Postanowiłam pójść przed siebie, choć po bokach było pełno drzwi. Na końcu korytarza były schody, więc powoli zeszłam po nich. Prowadziły do pustego salonu. Miałam teraz do wyboru drzwi po prawej i drzwi po lewej. Oczywiście wybrałam te po prawej. Otworzyłam je najciszej, jak mogłam. Moim oczom ukazała się dosyć spora kuchnia. Rozejrzałam się po niej i przy lodówce zobaczyłam jego. Chyba mnie nie usłyszał, bo nadal coś w niej grzebał. Podeszłam do niego na palcach i powaliłam na ziemię.

- Kto... Bogu dzięki! Slender mnie nie zabije! - zawołał jakby uradowany moją obecnością.

Zbierała się we mnie coraz większa nienawiść do czarnowłosego.

- On nie, ale ja tak - powiedziałam pewna siebie i uformowałam na twarzy złośliwy uśmieszek.

- Ta, jasne - powiedział z kpiną.

- A chcesz się przekonać?

- Nie jesteś do tego zdolna. Jesteś za słaba!

- Za słaba, tak? Zaraz się przekonasz!

Po tych słowach rzuciłam się z nożem na niego. Próbował się bronić, ale ja miałam nad nim tę przewagę, że miałam broń. Ale nie na długo. Zaraz po tym wytrącił mi nóż z ręki. Pozostała walka wręcz. Pięściami waliłam go w brzuch, ale to nic nie dawało. Dopiero cios w jaja powstrzymał go od obrony. I dobrze. Sięgnęłam po nóż i już miałam zadać ostateczny cios, ale...
Ale nagle coś śliskiego złapało mnie za szyję i odciągnęło do tyłu. Druga śliska rzecz złapała moje ręce. Już po mnie. Spojrzałam na te obślizgłe rzeczy. Były to macki. Macki samego Slendermana. To właśnie wysoka, ubrana w garnitur postać powstrzymywała mnie od walki. Za nim stało kilka dziwnych osób, które przyglądały się temu z zaciekawieniem.

- Jeffrey, za mną - powiedziała postać bez twarzy i ruszyła w stronę schodów.

Macki Slendermana nie chciały mnie wypuścić i ciągnęły mnie za nim. Patrzałam w tył, na tego idiotę, którego prawie udało mi się zabić. Miał głowę spuszczoną w dół, ale patrzył na mnie z mordem w oczach. Czyli jednak nie zabije mnie Jeff the Killer. Zabije mnie Slenderman. Przynajmniej on nie zrobił niczego złego ludziom, których znam...

Zagadka ¤Creepypasta Fanfiction¤Where stories live. Discover now