Rozdział 12 O co im chodzi?

77 9 8
                                    

- Mogę zagrać? - zapytałam.

- No spoko - powiedział Ben. - Spadaj stąd, Jeff - powiedział i zepchnął białoskórego z kanapy.

- No ej! Weź się opanuj pieprzony krasnalu! To nie Twoja kanapa! Tu nic Twojego nie ma!

- Em, gra i konsola są moje - stwierdził Ben, na co Jeff się chytrze uśmiechnął.

- I? Po za tym, sam Slender mówił, że TV jest wspólne. I tak jeszcze bardziej po za tym, telewizja służy w dziewięćdziesięciu procentach do oglądania. A więc... Wiesz, Julka, naszła mnie właśnie ochota na obejrzenie sobie jakiegoś horrorku. Więc, niestety, ale będę musiał uniemożliwić Wam grę. Naprawdę mi przykro.

- Fajny monolog. Tylko, jak mniemam, większość osób wyłączyła się gdzieś pomiędzy ,,i" a ,,po za" - powiedziałam, po czym zwróciłam się do reszty. - Hej, macie może jakieś fajne planszówki?

- No, znajdzie się parę. Może... - zamyślił się Ben. - Dobra, wiem! Co powiecie na Twistera?

- Dobra - odpowiedziała chórem reszta.

Wszyscy, czyli Ben, ja, dwie dziewczyny oraz trójka chłopaków, udaliśmy się w bardziej przestronną część salonu. Prawie wszyscy, bo na kanapie został Jeff i jego damska podróbka, która bardzo się do niego śliniła, z czego ten chyba nie był zbytnio zadowolony.

Podczas gdy Ben ,,skoczył" po grę, reszta chłopaków będących w pomieszczeniu, zrobiła trochę więcej miejsca, aby kolorowa mata spokojnie się zmieściła. Co prawda nie obyło się bez kłótni, choć nie było aż tak tragicznie, bo koniec końców się pogodzili. Krasnal długo nie wracał, więc rozsiedliśmy się na podłodze i lepiej się ze sobą zapoznaliśmy. To znaczy, ja poznałam te osoby, bo reszta się już znała. Po kolei trochę opowiadali o sobie, żebym wiedziała choć trochę więcej o nich, niż to, że byli mordercami. Ja oczywiście też nie pozostałam im dłużna i opowiedziałam z grubsza moją historię.

No właśnie. Opowiedziałam im ją. Cały czas stawiam sobie pytanie ,,dlaczego". Przecież sama sobie nakazałam, żeby na nich uważać i aby im nie ufać. Dlaczego jestem taka zmienna? Spotykam Jane, w pierwszej chwili wrogo się nastawiam, ale zaraz potem zwierzam się z problemów. Spotykam Bena, wrogie nastawienie, mimo, że wygląda dosyć przyjaźnie. Spotykam Ewę, od razu zaufanie. Spotykam Jacka, zupełny brak choćby cienia złośliwości. Spotykam tego od ,,cukiereczka"... Ach, tego lepiej pominąć. Czemu nie potrafię jasno zdecydować, jaka jestem wobec ludzi?

- O, wreszcie przyszedł jaśnie książę! - zawołała czarno-biała Zero.

- Ej, nie moja wina, że jakiś idiota nie pilnuje własnego psa i musiałem z nim walczyć o grę! - zawołał.

I rzeczywiście, pudełko było trochę jakby... nadgryzione zębem czasu. O ile można było to w ogóle nazwać ,,pudełkiem". Było to czymś prowizorycznym, tylko z kształtu lekko przypominające pierwowzór. Ale cóż. Chłopaki zajęli się rozkładaniem maty, która również nie była w najlepszej formie.

- Dobra, więc nas jest... - Ben zmrużył lekko oczy. - Ósemka! A więc może najpierw czwórka na macie, później reszta, no i z każdej czwórki zostaną po dwie osoby i na koniec będzie czwórka finalistów i no. Okej, zaczynamy?

- No tak, w miarę zrozumiale to wytłumaczyłeś i pozostała tylko jedna kwestia... Co będzie miał wygrany? - zapytała Clokwork, która wyglądała lekko przerażająco z zegarkiem zamiast oka.

- Zróbmy tak, że może przez cały, calutki miesiąc nie będzie musiał robić nic ku utrzymaniu porządku w rezydencji, w tym nie będzie zmywał naczyć, mył podłóg, wynosił śmieci... I tak dalej - odpowiedział krasnal. - Ja kręcę!

- No spoko - powiedział Hoodie. Wyglądał na odrobinkę nieśmiałego.

Pierwsza czwórka zawodników ustawiła się na linii startu. Jako pierwszy rozpoczynał właśnie Hoodie. Wypadła lewa noga na żółty, więc jakoś tragicznie nie miał. Jako drugi był Tim, za którym szczerze nie przepadam. On chyba za mną też niezbyt, bo gdy zapytałam go jak ma na imię, burknął coś niezrozumiale pod nosem. I on również postawił swoją lewą nogę na kolorze żółtym. Trzecim zawodnikiem był dwu metrowy czarno-biały klaun Jack. Ten miał położyć lewą rękę na zielonym, więc zniżył się do klęku. Jako ostatni z pierwszej czwórki był Toby, który w sumie nie wiadomo kiexy i skąd się pojawił. Postawił swoją prawą stopę na czerwonym kolorze.

Zabawa się powoli rozkręcała z każdym kolejnym ruchem chłopacy przybierali coraz to inne pozy. Najbardziej starał się Toby, zapewne chcąc zaimponować pewnej dziewczynie, na którą się ciągle gapił. Ta natomiast udawała, że go nie widzi i lekko chichotała. W końcu, jako pierwszy upadł Hoodie. W sumie jak dotąd najlepiej się trzymał i nic nie zwiastowało jego szybkiego końca gry, jednak coś, a raczej ktoś pokrzyżował mu plany. Jack postąpił niezbyt uczciwie, bo w pewnym momencie po prostu położył się na Hoddie'm, a ten, biedaczyna, upadł pod ciężarem klauna.

- To tak pogrywamy? - zapytał przegrany. - Tim, pokaż mu, kto tu jest mistrzem!

Po tej nieprzyjemnej zagrywce chłopacy zapstrzyli swoją grę i byli bardziej... Brutalni? Teraz przy każdej najmniejszej okazji, każdy z nich działał na zdecydowaną niekorzyść przeciwników. A to podkładali sobie nogi, a to kładli się na sobie, a to zajmowali miejsca najbardziej korzystne dla reszty, utrudniając im grę. W końcu, po paru minutach przegrał Jack. Z jakiego powodu? Ze śmiechu. Nie dość, że Toby zaczął go gilgotać, to jeszcze klauna tak bardzo rozbawiły pozy pozostałej dwójki, że upadł i zaczął tarzać się po tej brudnej podłodze.

- Dobra, mamy zwycięzców pierwszej grupy! Złaźcie już, Tim, Toby, teraz czas na Zero, Clockwork, mnie i Julię! Chodźcie dziewczyny, zaczynamy!

- A więc pierwsza Clocky i... Prawa noga na zielony! - wykrzyknął Toby. - Następnie, uwaga uwaga, Julka! I tutaj również mamy prawą nogę na zielony! Następnie mamy Zero... Och, tutaj też prawa noga na zielony! Cóż za zbieg okoliczności. A teraz Ben, zobaczmy, co przyniesie los... I tadam! Czerwona prawa ręka! Pfu, prawa ręka na czerwony!

- Przyznaj, zrobiłeś to specjalnie - powiedział Ben.

- Ależ nie. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Jak mogłeś mnie, mnie prawego i dobrodusznego człowieka posądzić o tak nikczemny czyn?!

- Ej, dobra, opanuj się. A więc co miało być?

- Lewa noga na niebieski.

- Dobra. A mówią, że to kobieta zmienną jest...

Graliśmy już dobre dziesięć minut i póki co, nikt nie zastosował jeszcze taktyki ,,po trupach do celu". W sumie krasnal mógłby ją zastosować, bo, nie ukrywajmy, miał z nas najgorzej. Dlaczego? Bo był ,,najkrótszy". Był nizutki, więc trudno mu było dostać z jednego końca maty na drugi.

Po jakimś kwadransie, stojąc na czworaka z głową w dół, usłyszałam ciche kroki. Domyśliłam się od razu kto to jest, bo miał charakterystyczny chód. Odwróciłam głowę w jego stronę i zapytałam:

- Chcesz z nami zagrać w Twistera?

Jack nie odpowiedział nic i odszedł, a reszta zaczęła po cichu chichotać. Nie zrozumiałam o co im chodzi. Najprawdopodobniej wiedzieli coś, czego nie wiedziałam ja. Nawet z oddali usłyszałam śmiech Jeffa.

- To nie było zbytnio miłe - szepnął Ben.

- Ale ja... Nie do końca rozumiem - odszepnęłam.

- Nie powiedział Ci jeszcze? - zapytała Zero.

- A co miałby mi mówić?

- No, już nic. Gramy dalej! - krzyknął Toby. - To kto to teraz...? Ach tak, Julia! Prawa ręka na żółty!

Chciałam jak najszybciej zakończyć grę, więc przekładając rękę przez Bena zachwiałam się i upadłam. Szybko wstałam i pobiegłam w stronę, w którą poszedł Jack. Musiałam to wszystko jak najszybciej wyjaśnić.

Zagadka ¤Creepypasta Fanfiction¤Onde histórias criam vida. Descubra agora