Rozdział III

1 1 0
                                    


Aine pochyliła się nad pieńkiem, który porastała rodzinka jasno brązowych grzybów na cienkich nóżkach. Opieńki, w sam raz na zupę ucieszyła się. Taka drobna radość była odprężająca, a zwłaszcza po tych szalonych dniach.

Z młodym szlachcicem spotkała się jeszcze raz, i wspólnie odkryli, że widzi ją tylko on. Te wizje były jej bezpośrednim kontaktem z chłopakiem i nie mogła się od niego oddalić jak również zejść mu z oczu. Sama Aine pojęła różnicę między tymi wizjami, a zwykłym patrzeniem w przyszłość. Z punktu magicznego odczuwania były do siebie bardzo podobne, a skoro nigdy nie miała takich... wizjo-telepatycznych doświadczeń, z łatwością pomyliła je ze zwykłym wieszczeniem. Tylko, że dalej nie wyjaśnili przyczyn.

Nucąc cicho nieprzyzwoitą piosenkę drwali: „Rżnij sosenkę, jak panienkę...", zaczęła grzybami napełniać koszyk, w którym leżało już kilka ziołowych pęczków. Coś się poruszyło wewnątrz niej. Było to magiczne ostrzeżenie, które uaktywniało się na przykład, kiedy omal nie nadepnęła na żmiję. Oczy jej zalśniły złotem i zobaczyła przyszłość.

Z łatwością uchyliła się przed strzałą, która miała przebić jej nogę. Kto mógł chcieć ją okulawić? Komu mogła zaleźć za skórę? Ominęła kolejną strzałę i rzucając koszyk za siebie, zaczęła biec w przeciwnym kierunku, niż ten, z którego szyto do niej z łuku. Usłyszała daleki tętent kopyt, parskanie koni, krzyki ludzi.

Nie robiła tego od dawna. Nie pompowała magicznej energii w swój bieg, nie odsuwała korzeni i gałęzi, nie uciekała...

Nie potrafiła długo utrzymywać Wzmocnienia. Nie potrafiła używać zbyt wielu zaklęć naraz. Nie potrafiła długo używać Ścieżki Losu. Te zdolności często pozwalały jej uciec i schować się. Ale czasem traciła siły zbyt szybko. Jak teraz.

A do tego, tym razem było inaczej... Ci ludzie mieli prawdziwą broń! I choć nie była pewna czy chcieli ją zabić, czy tylko zranić, by im nie uciekła, nie chciała ich poznawać bliżej.

Machinalnie wyostrzyła zmysły, skracając czas Wzmocnienia. Teraz słyszała wyraźnie ją ścigających. I byli nie zwykle blisko.

Myśl... Myśl. Myśl! Losie, co robić?! Rezerwa się kończy, oni są coraz bliżej... Czego mogli chcieć?! Losie, co robić?!. Wzięła głęboki oddech, gasząc wszystko, co aktywowała. Zatrzymała się i obróciła gwałtownie, dysząc głośno, by myśleli, że jest bardziej zmęczona, niż w rzeczywistości i tym samym obniżyli swoją czujność. Podjechali bliżej. Było ich pięciu i byli ubrani w płaszcze z kapturami, a trzech z nich dzierżyło łuki z wycelowanymi w nią grotami strzał. Mieli zadowolone miny i jeden z nich, z bujną brodą, rzucił:

- Przez chwilę myślałem, że to jakaś rącza sarna, ale okazało się, że to jakiś brudas ubrany w szmatę – zaśmiał się, a inni mu zawtórowali.

Cały dzień czołgam się po łąkach i lesie w poszukiwaniu ziół! Nie idę na bal i nie muszę cię zachwycać wyglądem! – rozzłościła się, ale nie pozwoliła pochmurnemu wyrazowi twarzy zmienić się w kwaśny grymas. Zresztą to nawet lepiej, że wyglądam, jak wyglądam. Na takiego brudasa się nie połaszą! – pokrzepiła się.

- No, rozbieraj się! – rozkazał inny, ze złamanym nosem wystającym spod kaptura.

- O, a to czemu? – nie wytrzymała i warknęła, przekrzywiając lekko głowę i mrużąc groźnie oczy. Jej zachowanie zaskoczyło nawet ją.

- Czy ty...?! – ten z brodą próbował się awanturować.

Spojrzała po kolei na nich wszystkich i zatrzymała wzrok na brodaczu. Pozwoliła by oczy zalśniły jej złotem.

SowiokaWhere stories live. Discover now