Rozdział V

1 1 0
                                    

Kręcąc się bez celu po mieście, rozglądała się z ciekawością po wysokich ścianach miejskich budynków, brukowanej drodze i tłumie nią podążającym. Miasto Brawn było znacznie większe niż to, w którym mieszkała z ciotką. Załapała się na wjazd za bramę razem z karawaną i mogła nie pokazywać sakiewki, a w zasadzie kieszeni w butach. Dzięki temu złodzieje nie wiedzieli, gdzie szukać jej pieniędzy. Do tego nie zsiadła z konia, nie chcąc tracić przewagi i widoków, tonąc w tłumie, złożonym z ludzi wielu warstw społecznych. Kolorowe i bogate stroje łączyły się z brudnymi, poszarpanymi łachmanami, tworząc plamę, której kolor i barwa zmieniała się z każdym ruchem.

Westchnęła. Jak tak dalej pójdzie to mnie aresztują, bo jadę na koniu i to dobrym, a wyglądam gorzej niż miejscowi żebracy. Zaczęła szukać szyldu z rysunkiem nożyc, lub beli płótna, albo szpulki z nicią i igłą. Ku jej zdziwieniu, nad sklepikami wisiały tylko porządne drewniane, bądź metalowe tabliczki, a każdy ozdobiony tak, że aż trudno było runy czytać. Właściwe miejsce znalazła dopiero po godzinie poszukiwań, kiedy ludzie zaczęli już na nią zwracać uwagę.

Poleciła ogierowi zatrzymać się przy wejściu i zsunęła się z jego grzbietu. Pogłaskała koński łeb i pocałowała aksamitne chrapy. Rumak owiał ją trawiastym oddechem.

Uśmiechnęła się i weszła do sklepu. Ku jej uldze, sądząc po ubraniach i materiałach na wystawie, nie był to zbyt wyszukany krawiec.

- Jałmużny nie udziela się. – warknął siwiejący mężczyzna za kontuarem.

- I bardzo dobrze – uśmiech przekrzywił jej się drwiąco a oczy przez chwilę błysnęły – gdyby pan to zrobił, to bym się obraziła.

Nie zdziwił się, nawet nie przestraszył za bardzo, tylko, jakby mimo chodem splótł palce w ochronnym geście. Widać – bardziej cywilizowana część świata, ludzie władający mocom zdarzają się częściej, ale zabobon nie został jeszcze zapomniany.

- Czego panienka sobie życzy? – to zostało powiedziane prawie miło.

- Koszula i spodnie, najprostsze, jakie można.

Powoli i niechętnie odszedł od kontuaru, wyciągając z szuflady cienki sznurek z supełkami zawiązanymi w równych odległościach.

- Za mną – powiedział idąc na zaplecze i nawet się na nią nie oglądając.

Zmierzył ją wzdłuż i wszerz, po czym z jednej ze skrzyń wydobył z tuzin prostych koszul i spodni w przyblakłych kolorach. Pozostawił ją samą z odzieżą i dużym lustrem z polerowanej blachy, które dawało dziwne odbicie. Jakby szczuplejsze niż w rzeczywistości, przez co czuła się szkieletem obciągniętym skórą. Choć zapewne przyokrąglone klientki mogły to docenić.

Obiecując sobie, że nie będzie patrzeć na zbiega z kopalni w lustrze, zaczęła mierzyć koszule i spodnie. Wtedy właśnie usłyszała ludzki krzyk pełen zaskoczenia, łomot i, jakby drwiące rżenie konia. Zerwała się z miejsca i z niedopiętą koszulą wypadła przed sklep.

Kary ogier, mały tłumek i mężczyzna podnoszący się z ziemi, popatrzyli na nią, koń z radością, a cała reszta oczami wielkimi, jak spodki.

***

Yvar miał szczęśliwy dzień. Doskonale ukrył konia, którego ukradł przed świtem i już znalazł na niego nabywcę. Teraz tylko wystarczy trochę konika podfarbować i straż się nie zorientuje, że to właśnie ten wierzchowiec, którego szukają.

Szedł więc ulicą, rozglądając się niespiesznie za kolejną ofiarą. Właśnie wtedy ją zobaczył. Zabiedzoną, rozczochraną pannę, ale to nie ona tak naprawdę przykuła jego uwagę. Chodziło mu o jej konia. Dużego, karego ogiera trzylatka, do którego czystości krwi, nie miałby wątpliwości żaden kupiec.

SowiokaWhere stories live. Discover now