Rozdział XI

1 1 0
                                    

- Słyszałeś? – zapytała Aine, rozglądając się dookoła, po zatłoczonej ulicy.

Udało im się ominąć pościg, zawrócić i udać się w kierunku stolicy, jak radził Seamus. Zatrzymali się w Ardiwen, dużym mieście po drodze, by odpocząć i uzupełnić zapasy.

- Co? Wrzaski setki ludzi wokół nas? – odpowiedział z przekąsem Zahir.

- Ah... Nie... Znaczy... To tak samo jak z tobą. Słyszę go darem. Jest z nim bardzo źle.

- Jak ty to poznajesz?

- Nie wiem. Po prostu czuję. Wystarczy, że raz zobaczę jak moja moc działa, użyje, i z każdym następnym razem wychodzi mi lepiej. Wiesz co... On jest chyba w tej uliczce z tyłu, za straganami.

- Na pewno tam nie pójdziemy! Jeszcze by tego brakowało, żeby nas ktoś nad trupem zobaczył!

- Ty tak nie żartuj! Jak można umierającego tak zostawić?

- Właśnie tak – zademonstrował Zahir. Odwrócił się i odszedł.

- Aha – mruknęła Aine, i wzruszywszy ramionami ruszyła w stronę, z której dobiegł ją cichy, mentalny szept: mamo... Boli...

- Której części: Na pewno tam nie pójdziemy, nie zrozumiałaś?! – Zahir dogonił ją, złapał za rękę i odwrócił do siebie. Oczy zza zawoju błyszczały mu wściekle.

- Tej, gdzie rannego, chorego, zostawia się na pastwę Losu – warknęła i się wyrwała.

Zahir zmrużył oczy i z sykiem nabrał powietrza.

- Tu jest inaczej, wioskowa wiedźmo. To jest duże miasto. Tu sprawiedliwość i dobroć, jako gatunek nie występuje. Nikt nawet palcem nie ruszy, jeśli nie będzie miał z tego żadnej korzyści. Jeśli cię straż zobaczy nad trupem, to jesteś od razu uznany za winnego. I tylko twoje pieniądze, albo koneksje mogą ramię sprawiedliwości przekonać, że jest inaczej.

- Upadek obyczajów, w tych wielkich miastach...

- Takie życie. – Zahir wzruszył ramionami – A teraz idziemy.

- Wiesz... Nie musisz iść ze mną, sama pójdę. – Aine przemknęła pod ramieniem wojownika i pobiegła, tam, skąd dobiegał ją głos.

Przemknęła przez tłum ludzi i wślizgnęła się do wąskiej uliczki. Zmarszczyła nos. Zapach gnijących odpadków i moczu był zwalający z nóg. Przecisnęła się między stertami śmieci aż do końca zaułka. Zatrzymała się koło tylnych drzwi, zza których buchały kuchenne zapachy z karczmy. Połączenie obu aromatów w zasadzie sprawiało, że człowiek chciał stamtąd uciec jak najszybciej. Nawet śmierć wchodziła w grę. Aine rozejrzała się po śmietniku i szturchnęła kilka podejrzanych pagórków. Wtedy właśnie zauważyła, że spod jednej ze szmat wystaje, niemożliwie brudna noga. Uniosła materiał czubkiem buta i odrzuciła na bok. Wśród odpadków leżał chłopak około lat siedemnastu. Ubrany był w szarą tunikę do kolan, w pasie przewiązaną kawałkiem sznurka. Na szyi miał metalową obręcz.

- Psia mać. Niewolnik. – usłyszała za sobą. Zahir jednak za nią przyszedł.

Aine kucnęła i przystąpiła do badania. Obmacała brzuch, obejrzała dłonie, zajrzała do oczu i ust. Osłuchała oddech i serce.

- Zatrucie... Znowu... Czas specjalizację wyrobić – mruknęła dziewczyna i wpompowała w chłopaka Wzmocnienie. – Wiem czym go otruli. Musimy go zanieść do stajni. W sakwie przy siodle Karego mam zioła, które mu pomogą.

- Żartujesz, tak? Po pierwsze niewolnik to nie jakiś kundel, bogacze i szlachta nie wyrzucają ich od tak, to drogie zabawki. A to znaczy że antidotum jest droższe od nowego niewolnika. A po drugie... JAK TY SOBIE WYOBRAŻASZ, PRZENOSZENIE CUDZEGO NIEWOLNIKA PRZEZ MIASTO?!

SowiokaWhere stories live. Discover now