Rozdział VIII

1 1 0
                                    

Zaciągnęła nieprzytomnego mężczyznę z powrotem do ogniska. Przytrzymała w pionie i napoiła ziołami. Po czym dorzuciła drzewa do ognia i usiadła na przeciwko obcego, zapatrując się w płomień.

Mężczyzna ocknął się dopiero po godzinie i, tak jak wcześniej, udawał, że wciąż śpi. Jednak zauważyła, jak zacisnął szczęki, poruszył oczami pod powiekami, lekko drgnął. Udawała, że nic nie widzi i dalej grzebała patykiem w żarze. Zakrzywione miecze leżały tuż obok niej, a Kary skubał coś za jej plecami.

- To jak? Napijesz się jeszcze ziółek? – zapytała nagle Aine – Szybciej pozbędziesz się tej trucizny i nie będziesz mdleć.

Nawet nie drgnął.

- Jak chcesz... – wzruszyła ramionami – To ty lubisz, jak ciebie boli.

I to go ruszyło. Jednym kocim ruchem usiadł, i to tak, że mógłby na nią skoczyć, jak kot na mysz. Obrzucił ją kolejnym wściekłym spojrzeniem.

Czuła, że nie wiedział, co robić. To był pierwszy raz, kiedy spotkał się z taką sytuacją. Czuł się bezradny i nienawidził jej. Po prostu, jak jakiegoś potwora, bo nie mógł wiedzieć, kim jest dziewczyna.

- Jestem zielarką. Leczę, bo taki mój obowiązek.

Poczuła, jak wezbrał w nim gniew. Zaryczał i zahurgotał coś w obcym języku.

Głupia kobieta! Głupia i nadęta Zachodnia!

Zadudniło w jej głowie. Westchnęła. Zacisnęła wargi w zaciętym grymasie i poderwała się na nogi. Złapała ciemne pochwy i rzuciła nimi w mężczyznę, krzycząc:

- Głupek i idiota! Gotów umrzeć, bo medyk, którego spotkał nie jest jego rodakiem. Ba! Nie jest nawet mężczyzną! – mężczyzna złapał w objęcia swoją broń – Więc weź te swoje mieczyki i idź, gdzie cię oczy poniosą! Idź w mrok i zdechnij sobie w ciemnościach, wedle życzenia!

Patrzył na nią ze zdziwieniem zmieszanym z nienawiścią i niezrozumieniem, cały czas klęcząc w przyczajonej pozycji, z jedną ręką przyciskającą miecze do piersi.

- No, co tak siedzisz? Kopniakiem poczęstować? Won! I tak za dużo czasu na ciebie zmitrężyłam!

Zamaszystym gestem ręki wskazała mrok lasu.

- Jak śmiesz?! – mężczyzna poderwał się z ziemi – Jak śmiesz, kobieto?!

Chciał ją uderzyć, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Aine doskoczyła do niego i pchnęła, zanim wpadł w ognisko. Oboje przewrócili się na ziemię. Dziewczyna złapała go za kołnierz i tarmosząc, krzyczała:

- Głupek! Idiota! Chroniczna wada mózgu! – nagle umilkła i przycisnęła głowę do jego piersi, ukrywając oczy, po czym nie swoim głosem zaczęła mówić – Nadchodzą... Nadchodzą, a ja nie wiem, jak ich odeprę... Jak im znowu ucieknę... I jeszcze ty... Zabiją również ciebie... bo nie zostawiają światków...

- C-co? – wydukał obcy zmieszany, jej nagłą zmianą.

- Jestem jedyną drogą, jaka może ich doprowadzić do pewnego człowieka... – głos dziewczyny brzmiał dziwnie obco – Namierzyli mnie dwa... już trzy dni temu. Teraz na pewno są już na tej drodze, bo siedzę tu prawie od rana...

Poderwała nagle głowę i spojrzała w jego twarz, a on patrzył w jasnobrązowe, smutne oczy.

- Już tu są... Słyszysz? – obróciła głowę w stronę drogi. Oderwała się od niego wstała i odeszła kawałek, nasłuchując. – Idź... i tak masz większe szanse w tym stanie w lesie, niż tu ze mną i z nimi.

SowiokaWhere stories live. Discover now