Rozdział 18

11 2 0
                                    

-Bo wyjeżdżam...

Bo wyjeżdżam. Dwa słowa, które zawaliły nowo postawione fundamenty naszej więzi. Patrzyłam tępo w Philipa. Okularnik zaczął się śmiać z mojej miny.

-Wyglądasz jakbym ci oznajmił, że zmieniam płeć! – wydusił między salwami śmiechu.

-I z czego ty się śmiejesz?!

-Czy ty naprawdę uważasz, że wyjeżdżam na zawsze?

-A nie?

-Nie! Wyjeżdżam, ale na zieloną szkołę! Zapomniałaś? Przecież wyjazd za kilka dni!

Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać z własnej sklerozy. Niestety ja i reszta muszkieterek nie mogłyśmy pojechać.

***

-Mamooo! Gdzie jest moja bluzka z jednorożcem?

-Zapytaj się jednorożca! – odkrzyknęła z dołu.

Byłyśmy w trakcie pakowania do Polski. Miałyśmy jechać na zawody, na które zostałyśmy zaproszone przez przyjaciółkę Patki, Marcelinę.

Lot minął nam spokojnie. Anita albo jadła albo spała. Kiedyś uważałyśmy, że jej żołądek nie ma końca, ale na 14-tych urodzinach znalazł koniec. Pod czas naszej nieobecności końmi zajmowała się Nati, przynajmniej miała zajęcie.

Na lotnisku powitała nas urocza blondynka. Huncwotka od razu pobiegła do dziewczyny. Przytuliły się mocno, po czym Marcelina zwróciła się do nas.

-Witam resztę muszkieterek. Cieszę się, że będziecie startować w zawodach dresażu.

Zdziwione popatrzyłyśmy na siebie, ale nic nie powiedziałyśmy. Patka jakby na chwilę się zamyśliła, lecz szybko wróciła do żywych. Pojechaliśmy z rodzicami Marceliny na 2 auta 7osobowe.

Zawody miały być następnego dnia, ale postanowiłyśmy nie iść wcześnie spać.

-Aaanitaaa jak tam twoje życie singielki? – zapytała Marcela.

Zaczęłyśmy chichotać, a blondynka chyba zrozumiała o co chodzi.

-No nie mówcie, że największa singielka jaką znam, znalazła sobie chłopaka!

-No dobra, to nie mówimy! – wydusiła Patka.

-Anita, opisz go! Przystojny? Jakie ma oczka? Wysoki? Jak ma na imię? Też jeździ konno?

-Marce powoli, nie widzisz jak się zaczerwieniła i to nie z powodu pełnej lodówki. – zaśmiałam się.

-Ma na imię Alex, jego oczy są takie śliczne i cudowne... jest dość wysoki i tak, też jeździ konno.

Do pokoju weszła nasza mama.

-Boże słodki, patrzcie która godzina! Spać!

„Posłusznie" poszłyśmy spać.

-Czy ja mam deja vu?

-My też! – tym razem zaśmiała się Anita.

Nie obyło się bez rozmów po północy, ale zmęczenie po podróży dało się we znaki. Już po chwili nasza czwórka smacznie spała.

***

Jak zwykle siedziałam na grzbiecie Dratwy leniuchując sobie. Anita wyszła gdzieś z Alexem, nie wnikam gdzie, ani po co. Patka miała trening z ziemi z Tornadem. Moje błogie leżanko przerwał mój kochany przyjaciel Philip.

-Alice co robisz wieczorem? Może pojedziemy w teren?

-Kolejne deja vu?

-Co?

-Nic, nic... pojadę – rzekłam z uśmiechem.

Osiodłałam Kasztankę, która z oporem dawała kopytka. Cóż, uparciuch z niej podobnie jak Angel. Nasze konie były uparte, ale kochane. Każdy z nich był wyjątkowy.

Philip czekał na skraju lasu. Nie myśląc długo wsiadłam na klaczkę i dostojnym stępem. Na trasie naszej przejażdżki tym razem nie było rzeczki. Przechadzaliśmy się wśród pól podziwiając zachód słońca. Zeskoczyliśmy z koni i pieszo wciąż podążaliśmy polną dróżką. Przez moje bujanie w obłokach nie zauważyłam, że okularnik się zatrzymał. Patrzył na mnie bliżej niezidentyfikowanym wzrokiem. Powoli do mnie podszedł i w końcu powiedział to na co czekałam.

-Kocham cię...

Obudził mnie wielki huk.

Jak poparzona podniosłam się z łóżka, ale nic nie widziałam przez panujący mrok. Usłyszałam tylko dyszenie. Bardzo szybkie. Idę o zakład, że coś komuś się stało. Po chwili w pokoju rozbłysło oślepiające światło. Patka zapaliła lampkę. Rozejrzałam się po pokoju. Nie było mojej siostry. Marcela z piskiem rzuciła się w stronę łóżka Anity. W kolejnych sekundach Patka również dała ogromnego susa w tamtym kierunku. To co się stało dotarło do mnie po 10 sekundach. Niczym lwica skoczyłam do dziewczyn. Anita zaciskała mocno szczękę. Mój wzrok zjechał na jej kostkę. Była nienaturalnie wykręcona. Wzdrygnęłam się na ten widok. Nawet nie zauważyłam jak do pokoju wpadły nasze rodzicielki.

Siedzenie w szpitalu o 2 w nocy nie wyszło na dobre mii Patce. Miałyśmy podkowy pod oczkami, a nasze ruchy ograniczone były dominimum. Do domu Marceli wróciłyśmy po 4, więc nie było nawet mowy o zawodach.Nasza mała kaleka położyła się w pokoju gościnnym na parterze, a ja z Pat wnaszym tymczasowym pokoju na piętrze. Nasz pobyt musieliśmy skrócić.

[][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][][]

I 18-nastka leci! 

~~Lirossa


Love in saddleWhere stories live. Discover now