Sześć

209 41 12
                                    

Dwa dni. Pełne nerwów, paniki, strachu, ale głównie niecierpliwego oczekiwania. Za dwa dni się spotkamy, za dwa dni go zobaczę, za dwa dni mnie zabierze, za dwa dni będziemy razem. Bo mnie wybrał.
Nie mogłem przestać myśleć o naszym spotkaniu, jak będzie wyglądało? Powinienem go oficjalnie powitać? Okazać szacunek? Czy traktować jak przyjaciela? Co powinienem zrobić? Przecież spotkam się z bogiem. 

Nadszedł ten dzień.
Może coś zjem? Nie, nic nie chce przejść przez moje ściśnięte gardło. Może się prześpię? Nie, leżę już od paru godzin i wciąż nie mogę zasnąć. Powinienem się jakoś przygotować... Ale jak mogę być gotowy na spotkanie z kimś, kogo widziałem jedynie kilka razy w snach? Co robić co robić co robić co robić co robić co robić co robić...?
Nie potrafiłem wyrzucić z głowy tego pytania, mimo że za każdym razem gdy je wypowiadałem ogarniała mnie coraz większą panika, panika panika panika...
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
Wewnętrzny krzyk, tylko tyle byłem w stanie zrobić, by chociaż na chwilę pozbyć się natrętnych myśli.
Zwinięty w kłębek, pod kocem, siedziałem w takiej samej pozycji jak ostatnio, gdy Jun u mnie był... Lub nie.
Spojrzałem na telefon, był wczesny ranek. Jeszcze cały dzień przede mną, jak ja to przeżyję???
Uporczywie myślałem o czymkolwiek, co może mi pomóc, co pomoże mi na chwilę zapomnieć, co złagodzi stres.
Wstałem z łóżka, powoli, kręciło mi się w głowie, w uszach szumiała krew, oczy zaszły ciemnymi plamami. Nic nie widziałem, nic nie słyszałem i nic nie czułem, ale szedłem dalej. Nie raz się to zdarzało, wiedziałem, że za chwilę minie, tak, za chwilę...
Opadłem bez siły na kuchenną szafkę, zimny blat pomógł mi otrzeźwić umysł. Powoli odzyskałem zmysły.
Po co przyszedłem? Miałem w głowie pustkę, jakby ktoś wypalił w niej dziurę. Zacząłem otwierać szafki po kolei, może wtedy sobie przypomnę? Jedna szafka, druga, trzecia, nic. Rozejrzałem się wokół siebie, ale nie zobaczyłem nic, czego mógłbym chcieć. Została lodówka. Lodówka, w której przeważały puste półki, przeterminowany jogurt i ... JEST! Po wewnętrznej stronie drzwi stała butelka wina. Kupiłem ją dawno temu, kiedy jeszcze miałem plany na przyszłość, kiedy jeszcze starałem się jakoś ciągnąć życie. Miała mi służyć do oblewania sukcesów i zapijania smutków. Zapomniałem, że ją mam, i dobrze, teraz potrzebowałem jej bardziej niż kiedykolwiek.
Wygrzebałem z szuflady otwieracz i dowlokłem się do łóżka. Otworzyłem butelkę i pociągnąłem łyk, jeden, drugi trzeci. Wystarczy. Po kilku dniach prawie bez jedzenia, odwodniony nie powinienem przesadzać. Ustawiłem budzik w telefonie, tak na wszelki wypadek i opadłem na poduszki. Wszystko wokół tak śmiesznie wirowało... Nadal czułem strach, ale był jakby... Dalej? Jakby oddzielała mnie od niego szklana ściana. Tak. To wystarczy. Mogę odpocząć. Wszystko będzie dobrze.

Obudził mnie hałas, coś strasznie głośnego, wyjącego tuż przy uchu. Sięgnąłem ręką i wyłączyłem telefon. Całym moim ciałem wstrząsały dreszcze. Weź się w garść.  Podjąłeś decyzję. Już nie ma odwrotu.

Wbrew pozorom chciałem, żeby to spotkanie było wyjątkowe, chciałem wypaść jak najlepiej, żeby, gdy mnie zobaczy, nie żałował swojej decyzji.
Wziąłem prysznic, pierwszy raz od dawna dokładnie się umyłem, wyszczotkowałem zęby, wziąłem czyste ubrania. Byłem gotowy do wyjścia. 
Spojrzałem w lustro. Zapadnięte policzki, worki pod oczami, wystające kości... Co on we mnie widział?
Myślałem czy czegoś ze sobą nie wziąć, ale tam gdzie Jun mnie zabierze nie będę już niczego potrzebował.
Została godzina do północy, musiałem się pospieszyć.
Wyszedłem z domu, zamknąłem drzwi na klucz i ruszyłem w drogę ani razu nie oglądając się za sobą.
Księżyc oświetlał mi ciemną drogę wzdłuż lasu, co jakiś czas przejeżdżały samochody, ale poza tym wokół mnie nie było żywej duszy.
Cisza. Nie lubiłem ciszy, sprawiała, że znowu tyle natrętnych myśli dostawało mi się do głowy i nie mogłem się ich pozbyć. Myśl o Junie, tak, wyobraź go sobie, jak stoi z otwartymi ramionami, uśmiecha się na twój widok, jakby nie mógł się doczekać aż przyjdziesz, jakby bał się, że go zostawisz, a ty go nie opuściłeś, ty jesteś wierny, zawsze będziesz i zasłużyłeś na nagrodę. Tak, on na pewno mnie doceni, Jun jest dobry, Jun mnie kocha, Jun...

Uderzyłem głową o beton. Na moment straciłem orientację i rozglądałem się naokoło, by sprawdzić co się dzieje. Wciąż cisza, żwir chrzęszczał pod moimi dłońmi gdy próbowałem się pozbierać. Dziura. Zamyśliłem się i potknąłem przez dziurę w jezdni. Mogłem nawet złamać nogę.
Otrzepałem ubranie i wziąłem głęboki oddech. Już miałem ruszać dalej, gdy coś przykuło moją uwagę. Znak. Z napisem "13", wygięty w stronę lasu. Utwierdził mnie w tym, że idę dobrą drogą. Nie potrzebowałem większej zachęty, bez zastanowienia ruszyłem we wskazanym kierunku.

JunHao | Lilili YabbayWo Geschichten leben. Entdecke jetzt