Rozdział I

1K 66 3
                                    


 Minęło już dziewiętnaście długich lat, od kiedy wszyscy byli wolni od władzy podłego czarnoksiężnika. Dla niej, dziewiętnaście lat codziennych starań, nauki, ciężkiej pracy i ciągłego smutku w sercu. Było po wojnie, ludzie w końcu zapomnieli o tym, co się stało, zapomnieli nawet kim ona tak naprawdę była. Nie było już żadnego zagrożenia, ale ona wciąż wzdrygała się na każdy odgłos, szelest, obserwowała bacznie otoczenie. Zmieniła się, bardzo się zmieniła. Jej przyjaciele byli szczęśliwi, każdy założył rodzinę i zdobył karierę. Ona też za tym goniła - na początku. Po tylu latach była jednak zmęczona. Ukończyła studia, jak zawsze z najlepszymi wynikami, zaczęła pracę wpierw w Ministerstwie, aż w końcu zaproponowali jej stanowisko Ministra.

Ale ona nie była pewna.

Kiedy myślała nad podjęciem decyzji coś w jej sercu – choć nigdy serca nie słuchała – podpowiadało jej, że to nie miejsce dla niej. W ostatni dzień zastanawiania się zaparzyła sobie ciemnej, mocnej kawy i usiadła w ulubionym fotelu w mieszkaniu na obrzeżach Londynu. Jak co wieczór spojrzała przez okno na obskórne bloki i westchnęła ciężko. Kiedy się tu wprowadzała nie sądziła, że mieszkanie może należeć do jedynej osoby, do której czuje tak silne wyrzuty sumienia. Przejrzała pozostawione w mieszkaniu rzeczy i nie mogła wyjść ze zdumienia, że mógł tu mieszkać, w takiej dzielnicy. Ale, kto by pomyślał, że ona tutaj zamieszka.

Mogłam go uratować...

Przed jej oczami, za oknem na ulicy pojawiła się kobieca postać w ciemnozielonej szacie. Z pod parasolki wystawały jedynie okulary i kosmyki siwych włosów. Od razu poznała tę kobietę, która przemierzyła ulicę w kierunku jej domu. Odstawiła kubek z kawą, nasunęła na blade nogi papiloty i zeszła schodami na dół, do korytarza z drzwiami. Nim rozległo się pukanie ona już otworzyła drzwi.

- Witaj Hermiono. Znów siedziałaś przy oknie? - Odparła z bladym uśmiechem siwa kobieta.

- Witam, profesor McGonagall. Tak. - Uśmiechnęła się do swojej byłej profesorki i przepuściła ją w drzwiach.

Gestem zaprosiła starszą kobietę na górę do salonu. McGonagall była już staruszką doświadczoną przez życie. Wojna wciąż odbijała się na jej sercu echem, a liczne bruzdy na twarzy, zgarbienie kobiety i wciąż siwiejące włosy potwierdzały tą teorię. Straciła podczas tych lat walki wielu przyjaciół łącznie z najbliższymi. Minerva rozejrzała się po pomieszczeniu smutnymi oczami.

- Po tylu latach, a ja wciąż nie mogę się przyzwyczaić do zmian, które tu wprowadziłaś. Pamiętam, jakby to było dzisiaj, gdy wszyscy w czwórkę tu zasiadaliśmy do herbaty... - Stwierdziła nostalgicznie, po czym westchnęła ciężko.

- Skoro mówisz już o herbacie, to ta co zawsze? - Hermiona została już za pierwszą wizytą profesorki poproszona, by zawsze, gdy ta zaczyna wspominać przerwała jej.

- Tak, oczywiście. - Odpowiedziała uśmiechając się do młodszej czarownicy dziękująco. - Hermiono, przyszłam dzisiaj do ciebie w konkretnej sprawie. - Kobiety weszły do ładnie ale skromnie urządzonej kuchni, w której pomimo szarości nie brakowało czerwonych i złotych ornamentów. Hermiona nalała wody do dzbanka i zaczęła ją gotować, sięgając po kubek, który był zawsze zarezerwowany dla Minerwy. Nauczycielka zasiadła przy stole.

- Niespodziewane. Zatem słucham – Gospodyni nie przerywała swoich czynności nie spodziewając się niczego aż nazbyt szokującego.

- Nie wiem czy słyszałaś, ale Slughorn zmarł niedawno, na zawał. - Zmęczony głos sprawił, że Hermiona nagle stanęła w bezruchu analizując każde słowo.

- Nie, nie słyszałam... Bardzo mi przykro. - Była to jednak pół prawda, nie przepadała za tym człowiekiem, ale nikomu nie życzyłaby śmierci.

5 Metrów ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz