8:W - Niechciany delegat

67 9 2
                                    

Stałem na chodniku, a ciepły deszcz kapał mi na ramiona i wsiąkał w koszulę. Usiłowałem złapać taksówkę. Robiłem to rzadko, zwłaszcza o tej porze roku, a jednak zwyczajnie nie byłbym w stanie dojść do domu. Nie wiedziałem, co się ze mną działo, poza tym, że pół dnia wiłem się z bólu na biurowym krześle. Nie wiedziałem, czy mdliło mnie z bólu, czy raczej od ilości tabletek przeciwbólowych, które przyjąłem.

Spadające z nieba krople rozbijały się o dachy przejeżdżających samochodów. Gromadziły się w kałuże w zagłębieniach chodnika. Spływały leniwie po szybach okolicznych budynków. Skapywały z parapetów. Niknęły zapomniane w odmętach studzienki kanalizacyjnej.

W całym mieście było irytująco mokro. Zaczynałem mieć wrażenie, że wilgoć wsiąkała we mnie jak w kupę przegniłego mchu. Gdybym nie czuł się, jakby zaraz miałoby mi pęknąć podbrzuszę, pewnie bardziej denerwowałbym się beznadzieją wspomnianej pogody. Niemal odetchnąłem z ulgą, kiedy granatowe auto zatrzymało się przy mnie na chodniku. Rzuciłem przemoczoną aktówkę na tylne siedzenie i gorączkowo podałem adres, na który chciałem, by mnie dowieziono. Gdy usiadłem w samochodzie, czułem, jakbym pod sobą miał coś zbliżonego łożu fakira niż brązową tapicerkę.

Taksówkarz najwyraźniej dostrzegł moją pobladłą twarz i oczy wypełnione paniką o ile nie łzami.

– Nie potrzebuje pan pomocy lekarza? – odwrócił się w moją stronę, zanim ruszył z miejsca.

– Poradzę sobie. Chcę tylko wrócić do domu.

Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem tak mocno zaniepokoił mnie mój stan zdrowia. Nigdy nie dopadł mnie taki ból jak w tamtej chwili. Nie wiedziałem, czym mógłby być spowodowany, co tylko podsycało niepewność. Wydawało mi się, jakby coś w środku mnie po prostu zaczęło się rozkładać. Być może nie dbałem szczególnie o siebie, ale nie na tyle, by doprowadzić do czegoś takiego. Zauważyłbym, że coś się dzieje, gdyby faktycznie coś się działo. Owszem, od kilku dni odczuwałem dobijające zmęczenie i irytowało mnie wszystko, ale nie spodziewałem się, że po tym przyjdzie... to.

Powstrzymałem się od podciągnięcia nóg do góry, kiedy coś w środku mnie zakuło. Zwijanie się w kłębek zostawię sobie na wieczór, próbowałem ironizować sam ze sobą, ale nie uspokajało mnie to ani trochę. Nie umiałem zidentyfikować tej dolegliwości, ale liczyłem na to, że była tylko chwilowa niedyspozycja.

Problemem stało się jednak to, że nie chciała ona przeminąć. Nie mogłem wysiedzieć przy stole w kuchni, ani spokojnie leżeć na łóżku. Z jednej strony wydawało mi się, że byłem rozpalony, a z drugiej przechodziły mnie dreszcze. Niespokojnie kręciłem się po domu, chociaż nogi miałem jak z waty. Uspokajałem się świadomością, że niedługo do domu miała wrócić Grell. Pewnie nie będzie w stanie nic mi poradzić, ale przy niej przynajmniej poczuję się spokojniej.

Poszedłem do łazienki, żeby przemyć twarz chłodną wodą. W lustrze nad umywalką odbiło się moje zmęczenie z powodu ciągłego niepokoju i bólu dochodzącego nie wiadomo skąd. Oparłem się o pralkę, zerkając niepewnie na prysznic. Spuściłem smętnie głowę. Nadal czułem się otumaniony lekami przeciwbólowymi. Okulary prawie ześlizgnęły mi się z nosa.

Zmarszczyłem brwi, patrząc na ciemną, podłużną plamę na moich szarych spodniach od garnitury, których nie zdążyłem przebrać.

Oblałem się czymś?

Nachyliłem się do niej, ale od razu zakłuło mnie w podbrzuszu.

Jezu, tylko nie to, nie to...!

Panicznie prędko rozpiąłem guziki spodni i opuściłem je. Ze świstem wciągnąłem powietrze do płuc, widząc ciemnobrunatną plamę na drogim materiale. Dopiero teraz poczułem cieknącą po moim lewym udzie obrzydliwie lepką krew, prześlizgującą się między ciemnymi włosami porastającymi skórę. Nie potrafiłem zrobić nic innego, niż patrzeć się z bezmyślnym przestrachem na splamione ubrania. Nie mogłem się z tego otrząsnąć.

Spektrum czerni | KuroshitsujiWhere stories live. Discover now