Przeprosiny

3.3K 298 315
                                    

Spędził na ruchliwych ulicach stolicy Anglii około półtorej godziny zanim znalazł poszukiwany sklep i zakupił poszukiwaną rzecz. Korzystając z rzadko nadarzającej się okazji zaszedł na ulicę Pokątną gdzie wstąpił do kilku sklepów. Najdłużej zatrzymał się w Esach i Floresach, ale gdy zorientował się, że niedługo południe pospiesznie opuścił przesiąkniętą zapachem atramentu i pergaminu księgarnię.

W Dolinie Godryka był z powrotem kilka minut po dwunastej, a i tak dostał porządną reprymendę od ciotki. Nie za to, że wyszedł z domu nie mówiąc gdzie i na ile się wybiera, tylko za spóźnienie się na obiad, który był gotowy punktualnie w południe. Nie przejął się nawet w najmniejszym stopniu naganą, jednak przeprosił grzecznie Bathildę udając skruchę i mając nadzieję, że w ten sposób uniknie ponownego oraz jeszcze głośniejszego zrugania.

Zanim zaopiekował się posiłkiem, jakim były kotlety jajeczne, pyrki [A co to są pyrki Skarbie?] i surówka z marchewki i innego niezidentyfikowanego dla Gellerta warzywa, poszedł na piętro budynku, gdzie znajdował się jego pokój. Tam wyjął z plecaka drobny pakunek.

To, że w Durmstrangu uczono głównie czarnej magii, nie oznaczało dla Grindelwalda nieznajomości innych jej dziedzin. Setki, a może nawet tysiące przeczytanych książek pozwoliły mu w znacznym stopniu opanować przydatne umiejętności, przykładowo tworzenie magicznych wzorów na materiałach. Położył wyjęte pudełeczko na biurku i zastanowił się przez chwilę. Po paru sekundach oplatała je karmazynowa wstążka ze złotymi inskrypcjami. Po dokładniejszym przyjrzeniu się można było dostrzec płynny ruch skośnych liter.

Blondyn pochłonął obiad w tempie ekspresowym, co wyraźnie ucieszyło jego ciotkę, która wnikliwie obserwowała chłopaka przez cały czas trwania posiłku. Gellerta oczywiście doprowadzało to do szewskiej pasji, ale zdążył już zauważyć, że traktując ciocię ze względnym szacunkiem dawał sobie przepustkę na dowolne wyjścia z domu bez jej protestów.

- Idę do Albusa- odezwał się głośno, dając samym tym stwierdzeniem kobiecie do zrozumienia, że wróci późno, albo w cale nie wróci na noc.

- Dobrze!- zawołała Bagshot gdzieś z głębi domu nie kłopocząc się wychodzeniem chłopcu na pożegnanie.- Pozdrów ode mnie jego i Aberfortha!

- Akurat- wycedził będąc już poza murami budynku.

Nic skuteczniej nie psuło mu humoru niż jakakolwiek wzmianka o tym idiocie. Młodszy Dumbledore nie przypominał brata w najmniejszym stopniu. Był arogancki, awanturniczy i według Gellerta zazdrosny o intelekt brata.

Samopoczucie chłopaka poprawiło się natychmiastowo, gdy po drodze do domu przyjaciela wpadł na genialny pomysł. Albus uwielbiał nieznane, czyli tym samym niespodzianki, więc Grindelwald postanowił nadłożyć drogi i przejść na tył domu Dumbledorów okolony rozległym ogrodem. Prześliznął się przez idealnie odmalowany na biało, drewniany płotek sięgający mu do biodra. Stawiał kroki bardzo delikatnie, aby nie szeleścić soczyście zieloną trawą. Zatrzymał się naprzeciwko jednej ze ścian domu, na której znajdowało się jedyne okno w pokoju Albusa, który tak samo jak jego własny, znajdował się na piętrze.

Okiennice były szeroko uchylone na zewnątrz, więc Gellert mógł spokojnie rzucić czymś nie ryzykując rozbicia szyby. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu odpowiedniego przedmiotu. Zatrzymał wzrok na pniu jabłoni, po czym spojrzał nieco niżej. Opadłe jabłka. Jego usta rozciągnęły się w chytrym uśmiechu. Wysunął różdżkę, którą tym razem schował w rękawie koszuli.

Uda ci się, tylko musisz się skupić pomyślał blondyn celując końcówką narzędzia w jeden z leżących na trawie owoców. W magii niewerbalnej  Albus był od niego znacznie lepszy, czego Grindelwald nie śmiał nawet kwestionować.

《Przysięga》Grindeldore Where stories live. Discover now