Rozdział 24

2.9K 84 3
                                    

— Pójdziesz ze mną po dobroci czy mam użyć siły?

— No ty chyba sobie żartujesz! — staram się nie okazywać przed nim strachu, ale on widzi, że się boje.

— Jak chcesz. — wzrusza ramionami i idzie w moim kierunku.

Próbuje zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale na marne. Jest bardzo silny. Odpycha je jedną ręką, a ja ląduje na podłodze.

— Niegrzeczne dziewczynka, dokładnie taka jak w sklepie, ale chyba teraz straciłaś odwagę, co? — uśmiecha się perfidnie.

Próbowałam znaleźć coś twardego, żeby móc się bronić. Chłopak jest coraz bliżej mnie. W moich rękach znajduje się jakaś statuetka, kiedy chłopak podnosi mnie z podłogi.

— A teraz pojedziemy sobie na wycieczkę. Będziesz grzeczna?

— W twoich snach! — prycham głośno i uderzam go w głowę figurką. Chłopak syczy z bólu, ale nie upada na podłogę, jak się spodziewałam. W jego oczach pojawia się gniew. Brawo Eve! Rozzłościłaś go i teraz nie wiadomo co ci zrobi! Gratuluję!

Zanim chłopak się otrząsnął, biegnę w stronę kuchni. Sięgam szybko po telefon i próbuje wybrać numer do Luck'a. W tym samym momencie chłopka wpada do kuchni i nie jest sam. Przyprowadził kolegę. Okrążyli mnie. Z lewej strony nadchodzi zielonooki mężczyzna, z prawej jego blond włosy kolega. Za nim do mnie dochodzą, w mojej ręce znajduje się gaz pieprzowy, który właśnie został rozpylony w stronę blondyna. Niestety nie zdążyłam uciec. Drugi złapał mnie od tyłu i przyłożył coś do twarzy. Ostatnie co pamiętam to zamazana twarz uśmiechniętego zielonookiego...

Luck POV

Nie zdążyłem odebrać telefonu od Eve, kiedy dzwoniła. Od paru minut próbuje się do niej dodzwonić, ale nic z tego. Mam złe przeczucia. Może obraziła się tylko na mnie za to, że nie odebrałem od razu? Nie. To nie to.

Ubrałem kurtkę i ruszyłem w stronę jej domu. Kiedy zamykałem drzwi, usłyszałem pisk opon. Nie rozumiem ludzi, którzy jeżdżą tak szybko. Przecież mogą spowodować wypadek.

Drzwi do domu Eve były otwarte, co było bardzo dziwne, bo ona zawsze je zamykała na cztery spusty. Wszedłem do środka i zawołałem ją. Nikt mi nie odpowiedział.
Na podłodze w wejściu do kuchni zobaczyłem posążek z jakimś greckim lub rzymskim bogiem (nigdy nie mogę ich rozróżnić). Wszedłem do kuchni. Wyglądała jakby przeszło przez nie tornado. Na podłodze leżał telefon Eve. Podniosłem go. Był rozbity, ale działał. Zmartwiłem się.
W jej telefonie wciąż nagrywała się jakaś wiadomość. Odtworzyłem ją i zaniemówiłem.

— Głupia suka. Co z nią teraz zrobisz?

— Wszytko co planowałem. Chodźmy, zanim ktoś tu wbije. Ona gdzieś dzwoniła.

Nie. Nie. Nie. Nie! Dlaczego nie odebrałem tego telefonu! Gdybym go odebrał, Eve byłaby tutaj teraz ze mną!

Szybko wykręciłem numer na policję.

— Moja uczennica została porwana.

•∆•∆•∆•

Budziłam się powoli. Głowa pulsowała mi tępym, mdlącym bólem i ból ten sprawiał, że przy każdym ruchu cierpiałam katusze. Nie mogłam pozbierać myśli, lecz przerażenie nie pozwalało mi ponownie stracić przytomność. Czułam się osaczona, nie mogłam oddychać. Chciałam krzyknąć, chciałam krzyczeć o pomoc, lecz gardło, podobnie jak reszta ciała, nie słuchało rozkazów mózgu.

Myślałam coraz spójniej. W końcu dotarło do mnie, że bez względu na to, gdzie jestem, na pewno nie jestem już w swoim domu. Świadomość ta nie przynosiła mi ulgi. Gdzie byłam? Ciemność dezorientowała mnie i przerażała. Gdy spróbowałam usiąść, coś chwyciło mnie za nogę. Chciałam ją zabrać, ale wtedy to coś napięło się gwałtownie i czubkami palców musnęłam gruby, szorstki sznur na kostce. Z narastającym niedowierzaniem przesunęłam po nim ręką i stwierdziłam, że sznur jest przywiązany do ciężkiego, żelaznego pierścienia wpuszczonego w podłogę.

Nie mogę Cię kochać ✔Where stories live. Discover now