Wstęp

62 2 1
                                    

 Co takiego jest w miłości, że wszyscy uważają ją za najważniejszą? Nie odmawiam jej jakiegokolwiek znaczenia, ale wszystko ma jakieś granice. Ma początek i koniec. A większość ludzi z uznaje ją za wszechrzecz, która jest wszechdobra. Miłość otrzymuje przymioty Boga. Każdy chce być kochany, chce być w szczęśliwym związku. Jakby nic innego nie mogło stanąć na tym mistycznym piedestale. Ponieważ każdy, kto nie pragnie miłości nade wszystko, jest nieszczęśliwy. Nie może być inaczej. Musisz chcieć. Koniec.

Ja nigdy nie marzyłam o wielkiej miłości. Nigdy jej nie chciałam. Nie mniej jakimś cudem mnie znalazła, w najmniej oczekiwanym momencie. Przez chwilę wszystko było piękne - bo przecież na początku miłość jest różowymi okularami, a potem została mi rzeczywistość z którą musiałam się zmierzyć. Sama.

Felice Merwether był miłością mojego życia, ale z pewnością nie uczynił go lepszym. Spotkałam go, w jednej z najgorszych chwil w moim życiu i nasz krótki związek wepchnął mnie w jeszcze czarniejszą dziurę. Oboje pogorszyliśmy swój stan nawzajem a potem musieliśmy zmierzyć się z konsekwencjami naszych wyborów. Miłość do Felice'a wprowadziła zmiany - przyspieszyła tempo w jakim zmierzałam do zniszczenia własnego życia. Nie mniej nigdy nie uważałam jej za centrum własnego wszechświata.

Miłość ta w błyskawicznym tempie przeszła przez moje życie i zasiała w nim spustoszenie. Z pewnością mogłabym dzielić swoje życie na to co wydarzyło się przed Felice'm i po nim. Ale tak wielkiego uproszczenia nie pozwalam samej sobie stosować. Z kolei cała rodzina Merwetherów (z wyjątkiem Kierana, ale on zawsze i we wszystkim jest wyjątkiem) uporządkowała życie Felice'a na wszystko to co wydarzyło się zanim mnie poznał i upadek, który po tym nastąpił. Ale to nieprawda. Prawdą jest to, że oboje zrobiliśmy sobie tą miłością wielką krzywdę.  Ale spokojnie. To nie jest opowieść o naszej miłości. To opowieść o tym co wydarzyło się potem. Nie dlatego, że nasza miłość się skończyła. Powiedziałam mu, że będę go kochać do samego końca i tak właśnie będzie. Ale rozstaliśmy się. I to jest opowieść o tym co stało się później. Opowieść o nieprzemyślanych decyzjach i kiepskich zaklęciach, które sprawiły, że wszyscy jesteśmy tu gdzie jesteśmy. To wcale nie brzmi zachęcająco, prawda? Nie będzie też wielkiej klątwy ani ludzi skazanych na porażkę. Na każdym etapie mojego życia mogłam się uratować. Po prostu nigdy o tym nie myślałam. I po latach dramatycznego życia, ucieczek i wspaniałego romansu stałam się tym kim jestem obecnie: kobietą, która gdyby choć przez chwilę pomyślała mogłaby skończyć w zupełnie innym miejscu. Prawdopodobnie znacznie szczęśliwszym niż to w którym jestem teraz.

Jako studentka, tak jak wielu innych dziewiętnastolatków, zapisałam się do koła zainteresowań. Koła radykałów, anarchistów, uważających, że każdy powinien rozporządzać własną mocą podług własnej woli. W założeniach to bardzo ładnie brzmi: wolna wola, wolność wyboru, pomaganie innym... i cała reszta frazesów jakimi karmi się młodych zapaleńców. Ktoś taki jak ja - pochodzący z dobrego domu, domu biorącego udział we władzy - to cenny nabytek dla tych, którzy chcą zaznaczyć swoją obecność. Nasza grupa nie była tutaj wyjątkiem - młodzi idealiści, którzy chcą zmienić świat. Czy nam się udało? Nie. Wszyscy zostaliśmy oskarżeni o zdradę i mieliśmy zostać postawieni przed sądem. A ja - jako jedna z Rochesterów - mogłam uniknąć kary. Połowa Rady wydającej wyrok bywała na przyjęciach w moim domu i zachwycała się mną odkąd byłam dzieckiem. Z radością przyjęli by moje przeprosiny i zeznanie skazujące całą resztę. Bo ja na pewno nie miałam złych intencji. Cała reszta - tak. Ale Rochester? To przypadek. Jednak słowo się rzekło i młoda idealistka nie przeprosiła, ujęła się dumą i uciekła  z Pragi do Lyonnu. A potem zniknęła w otchłani czasu.

Właśnie tam poznałam Felice'a.

A potem go straciłam.

I zanim się obejrzałam z rewolucjonistki stałam się młodą kobietą, błagającą o pomoc tych, którzy do tej pory wydawali się największym złem. A potem zostałam jedną z nich. Po wielkiej miłości pozostało jedynie echo - wspomnienie, nawiedzające mnie w snach. Zanim się obejrzałam szalone lata się skończyły i jako profesor filologii angielskiej Kassandra Merwtether zajęłam gabinet profesora historii średniowiecznej Felice'a Merwethera na Oxfordzie. Z rewolucjonistki zostałam członkinią Rady, przedstawicielką rodziny Merwetherów. Z Czeszki stałam się Francuzką. A to wszystko tak szybko, że sama nie zdążyłam się zorientować.

Jej wysokość RewolucjaWhere stories live. Discover now