Rozdział 5

7 0 0
                                    

Kieran tak naprawdę nie wierzył, że Cassandra będzie zdolna do zagłosowania za spaleniem Ostatnich Rewolucjonistów. Myślał, że będzie o nich walczyć, przegra i on znowu będzie musiał ją ratować.  Ale nie. Gdy przekazywała mu swoją decyzję jej głos by zimny i obojętny, jakby naprawdę nie obchodził jej los tych ludzi. 

W to też nie mógł uwierzyć. Ostatni rok nie mógł jej zmienić aż do tego stopnia. Przecież jeszcze przy jego ostatnim spotkaniu była temu przeciwna. Teraz wydawała się być pogodzona z nieuniknionym. A to zupełnie nie pasowało Kieranowi do obrazu Cassandry jaki przez te wszystkie lata formował się w jego głowie.

Pamiętał kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. 

Wtedy jeszcze nazywała się Cassandra Rochester. 

Był właśnie w delegacji w Pradze, miał dostarczyć list od swojego ojca, głowy rodziny Merwetherów, do najstarszego brata - ówczesnego przedstawiciela rodziny w Radzie.

Przeszła koło niego, ubrana w czarne spodnie o rozszerzonych nogawkach, z kokardą w pasie, białą koszulę i czarne czółenka. Wyglądała jakby wyszła prosto z Ameryki lat czterdziestych do Czech 2010. Gdy koło niego przechodziła jej, pomalowane czerwoną szminką, usta, odezwały się do telefonu: 

 "A co to za zachrypnięty głos?". 

Jak się dowiedział później rozmawiała Vają Tichy, jedną z wielu przyjaciółek - czarownic. Vaja całą zeszłą noc poświęciła na zabawę, a Cassandra, która zazwyczaj jej w tym towarzyszyła, poświęciła tamten wieczór na grę w karty i picie wina z jednym ze swoich nielicznych ludzkich znajomych. Nie należała do grona czarowników, którzy szukają towarzystwa ludzi. Rzadko zdarzały jej się jakiekolwiek bliższe znajomości z kimkolwiek spoza nadnaturalnej społeczności. To był jeden z nielicznych wyjątków od tej reguły.

Ale tamtego dnia Kieran jeszcze o tym wszystkim nie wiedział.

Tamtego dnia widział po prostu piękną dziewczynę idącą zdecydowanym krokiem, emanującą pewnością siebie i... magią. Nie potrzebował specjalnie skupiać się na wykrywaniu magicznej obecności wokół siebie, bo dziewczyna niemal błyszczała. Wiedział, że ludzie, choć tego nie widzą, to czują nie dającą się wytłumaczyć elektryczność. 

Całym sobą odczuwał jej moc.

Czuł ten charakterystyczny ucisk wokół głowy, podpowiadający, że to Rochester. Że to nie może być nikt inny jak Rochester.

Może dlatego zapadła mu w pamięć.

Może dlatego wypytywał o nią gdzie tylko się dało.

Może dlatego ją zaczepił.

Może dlatego w ogóle oboje ostatecznie znaleźli się w takiej a nie innej sytuacji.

Kieran pamiętał jak do Lyonnu zaczęły napływać wieści o jej poczynaniach. Cassandra Rochester wygłaszająca mowy o tym, że system jej przestarzały i trzeba go zmienić. Wyliczająca wszystkie wady i błędy, wszystko co Rada zrobiła nie tak. Ludzie ją kochali. I zdecydowali się ją poprzeć. Kieran wiedział, że to się dobrze nie skończy, ale postanowił nie interweniować. Jeszcze nie. A potem wszystko potoczyło się tak szybko, bunt, kilka dni i dziesiątki wyroków. W Czechach zapłonęły stosy, które nie płonęły od setek lat. Czarownicy podnieśli rękę na czarowników. Ktoś musiał ponieść za to konsekwencje.

Jednak on nie miał czasu przejmował się wtedy młodą Rochester. Wiedział, że jej przesłanie rozeszło się po świecie. I że kwestią czasu jest kiedy stosy zapłoną w innych częściach świata. Na przykład we Francji. Ochrona jedynego członka rodziny, który publicznie okazał swoje poparcie dla tez głoszonych przez Cassandrę, co prawda we wczesnym stadium jej działalności, stanowiła priorytet. Bo wszyscy wiedzieli, że nikt nie przejmie się tym, że późniejsze działania Rewolucjonistów zostały potępione. Felice musiał zniknąć.

Jej wysokość RewolucjaWhere stories live. Discover now