Rozdział 7

2 0 0
                                    

Zazwyczaj nie zwracam uwagi na świt. Przeważnie wtedy śpię. A nawet jeśli tego nie robię... powiedzmy, że mam wtedy ciekawsze zajęcia niż próbowanie patrzeć na coś na co patrzeć nie sposób. Nie mniej, świt w dniu zebrania Rady, odczułam bardzo intensywnie. Kieran o to zadbał.

Oficjalnie, po za zebraniami, na tematy na nich poruszane, można dyskutować tylko w obrębie rodziny. Rozmowy między rodzinne są niewskazane. Ma to zapobiec próbom "dogadywania" decyzji po za spotkaniem. Nikt specjalnie się tym nie przejmuje, agitacja jest prowadzona bez większego skrępowania.

W praktyce, to właśnie w rodzinie takie dyskusje są rzadkością. Są osoby, które decydują. Te osoby przekazują swoją decyzję przedstawicielowi a on głosuje na zebraniu. W większości rodzin to głowa rodu podejmuje decyzję. Jeśli któremuś członkowi szczególnie zależy na konkretnej decyzji, może prosić głowę rodu o przychylenie się do takiej a nie innej opcji. 

W rodzinie Merwetherów głową  jest Anne Marie - matka Kierana i Felice'a. To ona podejmuje decyzję. Przed zebraniem Rady mogłam udać się do Lyonnu i spróbować ją przekonać do zachowania przy życiu Ostatnich Rewolucjonistów. Mogłam też zagłosować po swojemu na zebraniu. Jednak nie poleciałam do Lyonnu i nie zamierzałam sprzeciwiać się woli Anne Marie.

Co to ma wspólnego ze świtem?

Do świtu smacznie sobie spałam w hotelowym łóżku. Wraz z pierwszymi promieniami słońca do mojego pokoju wpadł Kieran.

Pierwsze co przyszło mi do głowy - myślą, że się sprzeciwię. Chociaż nie. To była druga myśl. Pierwszą było - zabiję go. Kieran samym swoim pojawieniem potrafi doprowadzić mnie do szału.

- Co to ma znaczyć? - spytał, stając przy łóżku.

Przypominał lodową furię. Wpadł do pokoju niczym burza, po czym znieruchomiał, z twarzą wykrzywioną wściekłością i skrzyżowanymi ramionami. Mimo to jego głos pozostał zimny. Mimo że rzadko zdarzało mu się mówić inaczej, za każdym razem byłam zaskoczona. 

Przetarłam twarz dłońmi i mimo wyraźnego sprzeciwu mojego ciała, usiadłam. Desperacko próbowałam zrozumieć co się właściwie dzieje. W końcu się poddałam.

- O co ci znowu chodzi? - spytałam zrezygnowana.

- O Felice'a! - uniósł głos.

No tak. Felice. Narażanie życia jego brata przez spotkanie w barze zdecydowanie mogło podnieść mu ciśnienie. Ale hej! Przecież to nie tak, że szukałam kontaktu z mężem. Po prostu się tam pojawił, uratował idiotę, którego miałam ochotę zabić, zamienił ze mną kilka słów i wypił drinka czy dwa. No i oczywiście był też ten niekoniecznie przyjemny incydent na koniec. Ale nic z tego nie było moją winą. 

Wyszłam z łóżka i zamówiłam przez telefon kawę i butelkę wina do pokoju.

Kieran w tym czasie nie poruszył się nawet o milimetr. Cały czas czekał na moją odpowiedź. Uznałam, że skoro czekanie mu nie przeszkadza, możemy przeprowadzić tę, niewątpliwie nieprzyjemną, rozmowę po otrzymaniu napojów.

Ignorując jego obecność przebrałam się w długą, ciemną sukienkę. W ciszy czekaliśmy aż kelner zostawi wózek i wyjdzie. Nalałam wina do dwóch kieliszków i usiadłam. Przyszedł czas na rozmowę.

Niech polowanie na czarownicę się rozpocznie.

- Co słyszałeś? - spytałam obojętnie.

Odwrócił się w moją stronę.

- To ja pytam ciebie: co zrobiłaś?! - warknął ze złością. Czyli że czekanie wcale go nie uspokoiło. Też mi niespodzianka.

- Nieważne - stwierdziłam obojętnie. - Cokolwiek by to nie było, wszystkiemu zaprzeczę.

Jej wysokość RewolucjaWhere stories live. Discover now