Rozdział 28

5.2K 180 20
                                    


Ostatnie dni były zadziwiająco spokojne. Wszyscy, łącznie ze mną, byli skupieni na zbliżających się egzaminach, więc nawet imprezy w domu bractwa chwilowo ustały. Nie miałam czasu na nic po za uczelnią oraz pracą, więc również temat Lucasa zdawał się przycichnąć. Nie widziałam go od ostatniego razu w kawiarni. Nie pisał, nie dzwonił, nie pokazywał się. I choć w głębi serca czułam ukłucie zawiedzenia, to było mi to teraz bardzo na rękę. W końcu Profesor Philips i jej kochana mikrobiologia były wystarczająco dużym problemem. 

Tego dnia moja głowa wręcz parowała od usiłowania przyswojenia całego materiału na jutrzejszy test. Jakby było mało, czekała mnie jeszcze popołudniowa zmiana w pracy. Ale oczywiście to jeszcze nie koniec! Uber nie przyjechał, więc spóźniłam się cholerne pół godziny. 

- Michael, tak bardzo przepraszam! Dzisiaj wszystko jest przeciwko mnie, to się więcej nie powtórzy! - zaczęłam recytować gdy tylko wpadłam za ladę i dostrzegłam chłopaka. 

- Dobrze, przymknę na to oko. Podziękuj lepiej Ruth, bo przez ciebie musiała dłużej zostać - westchnął i po chwili uśmiechnął się kącikiem ust, przez co wiedziałam, że nie jest zły. Posłałam mu promienny uśmiech i popędziłam się przebrać w uniform, by jak najszybciej zmienić Ruth. Gdy weszłam do pokoju socjalnego, w oczy momentalnie rzucił mi się wielki bukiet czerwonych róż, wstawiony w jakiś wazon z wodą. Uśmiechnęłam się mimowolnie na ten widok, przebierając się z myślą, że któraś z dziewczyn to prawdziwa szczęściara. Nie to żebym narzekała, ale chyba każda lubiła dostawać kwiaty bez okazji, ot co. 

Wkrótce byłam już na stanowisku i porządkowałam słodkości w witrynie, gdy Michael podszedł i szturchnął mnie ramieniem. 

- Widziałaś te kwiatki na zapleczu? - zagadnął, wycierając ścierką kubek. 

- Ciężko ich nie zauważyć - zaśmiałam się, bo było ich przynajmniej piętnaście. 

- Chłopak z poczty kwiatowej je przyniósł. Podobno są dla ciebie - dopowiedział, a ja rzuciłam mu spojrzenie mówiące, żeby sobie ze mnie nawet nie żartował. 

- Naprawdę! - oburzył się, że zarzucam mu kłamstwo. - To było zamiast liściku - podał mi malutką, zaklejoną kopertkę, którą chwilę wcześniej wyjął z kieszeni. Zmarszczyłam brwi i niepewnie wzięłam ją w palce. 

- Elizabeth, dwa gofry belgijskie na ciepło z sosem karmelowym - ów scenę przerwała Anne, która uwijała się na kasie. 

- Sprawdzę to później, dzięki - zwróciłam się do chłopaka, chowając kopertę do tylnej kieszeni jeansów. Ten tylko się uśmiechnął i wrócił do swojego zajęcia. A ja przez resztę czasu zastanawiałam się od kogo ten bukiet i z jakiej okazji, bo pracy było tyle, że nie miałam nawet chwili by to sprawdzić. 

***

Czułam się trochę jak debil, wracając z pracy z tym wielkim bukietem pod pachą. A akurat tego dnia wieczór był na tyle ładny, że postanowiłam się przejść, mając dość uberów, taksówek i innych przewoźników. Może nie było to do końca przemyślane, ale przecież każdy sposób na odciągnięcie nauki w czasie był dobry, prawda? 

Wchodząc do pokoju czułam się naprawdę zmęczona. Napięty grafik i brak jakiejkolwiek przerwy mocno dały mi się we znaki. Przekroczywszy próg, trochę niedbale odłożyłam bukiet na pobliskim biurku i skierowałam się prosto po coś do picia. 

- Ojej, jakie piękne! - zapiszczała Ami, która momentalnie ożywiła się na widok róż. Zeskoczyła z łóżka i wzięła je do ręki, od razu próbując je powąchać. 

- Od kogo to?  - zapytała, rozglądając się za jakimś bilecikiem, który przecież nadal miałam w kieszeni. 

- Pewnie od Davida. Poczta kwiatowa dostarczyła je do kawiarni zanim zdążyłam przyjść - wzruszyłam ramionami.

- Wstawię je do wody - stwierdziła Hinduska, widząc że ja wcale się do tego nie kwapie. Posłałam jej tylko przelotny uśmiech i usiadłam na moim łóżku, wciągając z kieszeni telefon. 

Do: David Dziękuję, są piękne :* Naprawdę nie musiałeś, kosztowały pewnie kupę kasy 

Wystukałam z uśmiechem na twarzy, który wkradł się tam mimowolnie na samą myśl, że chłopak postanowił mi zrobić taką niespodziankę. W międzyczasie Ami wróciła z łazienki i postawiła wazon z różami na stoliku obok mnie. 

- Szczęściara z ciebie - westchnęła, jeszcze raz wąchając obfite kwiatostany. Już miałam przytaknąć, ale moją uwagę odwrócił SMS od szarookiego. 

Od: David ??? 

Zmarszczyłam brwi, czegoś ewidentnie tutaj nie rozumiejąc. Droczył się ze mną?

Do: David Mówię o różach, niespodzianka się udała :p 

Od: David Kotku, ale ja nie wysłałem ci żadnych róż...

Okeeeeej, coś tu zaczynało śmierdzieć. W tym samym momencie przypomniałam sobie o kopercie, która w dalszym ciągu tkwiła w tylnej kieszeni moich jeansów. Pochwyciłam ją w palce i ostrożnie rozdarłam delikatny papier. Po chwili moim oczom ukazał się ręcznie pisany liścik.  Już teraz wiedziałam, że róże nie są od Davida, bo pismo było zbyt staranne jak na niego.  Zagłębiając się w słowa, uzyskałam tylko stuprocentową pewność. 

I'm that rare black rose / Jestem tą rzadko spotykaną, czarną różą 

Deep, dark and enticing. / Ciemną, tajemniczą i kuszącą.

Yet, I grow with thorns, / Jednak ja rosnę z cierniami 

Sharp and poisoned. / Ostrymi i zatrutymi 

People who love me end up / Ludzie, którzy mnie kochają, kończą 

Pricked and hurt. /Pokłuci i zranieni. 



Hello, PrincessWhere stories live. Discover now