Rozdział 38

3.3K 114 30
                                    

David nie wspomniał już ani słowem o rzekomej niespodziance, więc ja również, pomimo początkowej ekscytacji, kompletnie o tym zapomniałam. Uznałam, że po prostu rzucił słowa na wiatr i szczerze mówiąc, nawet mnie to zbytnio nie ruszyło. 

W międzyczasie, wszystko ślimaczym tempem toczyło się po swoich torach - uczelnia, praca, mój związek z Szarookim. Lucas od czasu imprezy nie odezwał się ani słowem, co sprawiało, że czułam się trochę zmieszana. Z jednej strony zastanawiało mnie to okropnie i poniekąd smuciło zarazem, ale z drugiej czułam wewnętrzny spokój, bo przecież dokładnie tego chciałam. Żeby nie wpraszał się do mojego i tak niepoukładanego życia i nie mieszał w nim bardziej. 

I pomimo tego iż mogłoby się zdawać, że wszystko jest na swoim miejscu, to czułam że coś jest nie tak. Jessie oczywiście uważała, że przesadzam, ale ja naprawdę coraz bardziej odnosiłam wrażenie, że David się ode mnie odsuwa. Co prawda jego zachowanie nie zmieniło się w żaden radykalny sposób i nadal podczas naszych spotkań nie szczędził mi czułości, tyle że tych spotkań było coraz mniej. Można to było tłumaczyć nawałem nauki i moją pracą, aczkolwiek wcześniej godziliśmy wszystko ze sobą bez najmniejszego problemu, a teraz to on zmieniał plany na ostatnią chwilę, nie uwzględniając w nich mnie. 

- Kotku, nie denerwuj się. Postaw się na moim miejscu. Nie mogę wystawić przyjaciela w jego urodziny - usłyszałam w słuchawce telefonu, automatycznie przewracając oczami. 

- Oczywiście, że nie możesz - westchnęłam, podnosząc się z łóżka i zaczynając bez większego celu wędrować po pokoju. 

- Wiedziałem, że mnie zrozumiesz. Spotkamy się jutro, obiecuje.

- Dobrze, pozdrów chłopaków - odparłam i po krótkim pożegnaniu, rozłączyłam połączenie. 

- Co? Znowu cię wystawił? - zagadnęła Ami, podnosząc na mnie wzrok znad dzierżonej w dłoniach książki. 

- Na to wychodzi - wzruszyłam ramionami, nawet mocno się za to nie złoszcząc. Co prawda było mi przykro, bo mieliśmy inne plany na ten wieczór, ale nie chciałam wyjść na wariatkę, która trzyma swojego chłopaka pod pantoflem i robi mu awantury o byle wyjście z kolegami. 

- Możesz iść ze mną i Charlesem na pizzę, jeśli chcesz - zaproponowała Hinduska, co było naprawdę miłe, ale nie do końca mnie satysfakcjonowało. 

- Dzięki Ami, ale nie będę psuć wam randki. Pójdę się przejść, dobrze mi to zrobi - posłałam jej ciepły uśmiech. Bycie trzecim kołem u wozu to ostatnie, czego dzisiaj potrzebowałam. W tym samym momencie z łazienki wyłoniła się Jessie, otwierając drzwi na oścież i prezentując się nam w pełnej okazałości. 

- Jak wyglądam? - zapytała, przenosząc wyczekujące spojrzenie to na mnie, to na Ami. Zmierzyłam ją wzrokiem od stóp aż po czubek głowy i zmarszczyłam brwi. 

- Gdzie się tak wystroiłaś? - zdziwiłam się, jako że brunetka nie wspominała nic o swoich planach. Zauważyłam na jej twarzy cień zawahania, po czym przygładziła kwiecisty materiał zwiewnej sukienki dłonią i uśmiechnęła się kącikiem ust. 

- No dobra, powiem wam. Umówiłam się z Tonym - oznajmiła i przygryzła dolną wargę, wyczekując jakiejś reakcji z naszej strony. 

- O kurczę, to brzmi poważnie - zauważyła Amiya. - Będziecie rozmawiać... o was? 

- Nie wiem o czym będziemy rozmawiać i nie wiem na czym ta rozmowa stanie, ale chyba mamy sobie coś do wyjaśnienia - odparła, a mi zapaliła się w głowie czerwona lampka. To znaczy - żeby nie było! - cieszyłam się, że Jess chciała poczynić jakieś kroki w tej sprawie, bo męczyły mnie już ich przepychanki. Ale patrząc na to z drugiej strony, byłam naprawdę zaskoczona, że Tony postanowił opuścić urodziny Josepha, by spotkać się z dziewczyną. Albo byłam przewrażliwiona, albo coś tu zaczynało śmierdzieć. Tak czy owak, nie zamierzałam teraz tego rozstrząsać, nie chcąc wysnuwać jakichś przedwczesnych teorii spiskowych i obrzucać przyjaciółki moimi domysłami. W końcu przynajmniej one miały szansę na spędzenie miłego popołudnia. 

***

Wkrótce dziewczyny opuściły nasz pokój i zostałam sama. Nie miałam humoru ani ochoty na cokolwiek, chociaż ułożone na biurku podręczniki niebezpiecznie łypały w moim kierunku, przypominając mi, że powinnam się uczyć. Podeszłam bliżej i od niechcenia otworzyłam książkę od anatomii, ale tylko upewniłam się w przekonaniu, że nie mam na to siły. Westchnęłam cicho i wyjrzałam przez okno, omiatając spojrzeniem oblany zachodzącym słońcem kampus. Była piękna pogoda, wreszcie nie padało i nie zanosiło się, by miało nagle zacząć. Nauczona doświadczeniem dobrze wiedziałam, że co do pogody nigdy nie można było mieć pewności, ale czułam się tak zobojętniała, że nawet wizja zmoknięcia wcale mnie nie ruszała. Takim sposobem zapadła decyzja o spacerze.  

Zamówiłam ubera i przetransportowałam się na samo wybrzeże, chcąc przejść się po promenadzie i trochę dotlenić. Nie zaszłam jednak daleko, bo przyciągnęła mnie pierwsza, lepsza ławka. Zasiadłam na niej ciężko, wyjęłam papierosa i już chwilę później zaciągnęłam się nikotynowym dymem. Widok oceanu zazwyczaj działał nam nie kojąco, ale tym razem sprawiał, że smutek tylko we mnie narastał, aż do momentu pojawienia się pierwszej łzy, która samotnie spłynęła po moim policzku. 

Nie płacz wariatko. 

Szybko wytarłam wierzchem dłoni mokrą ścieżkę na skórze i zerknęłam na telefon, który milczał jak zaklęty. Tym razem nikt się do mnie nie dobijał i w sumie nie ma co się dziwić. Wszyscy moi znajomi byli zajęci. Oprócz jednego. 

Przygryzłam wnętrze policzka, intensywnie myśląc nad skutkami tej decyzji. Być może smutek przyćmił mi zdrowy rozsądek, ale tym będziemy się martwić później. 

Wybrałam numer telefonu do Lucasa, chociaż nawet nie byłam pewna, czy jest aktualny. Nie wiem czym się tak stresowałam, ale wraz z pierwszym sygnałem zasłyszanym w słuchawce, moje serce zaczęło bić jak oszalałe.  Chciałam się rozłączyć, ale dobrze wiedziałam, że gdy powiedziało się A, to trzeba także powiedzieć B. 

- Elizabeth? - chyba nigdy nie słyszałam takiego zdziwienia w głosie czarnookiego. - Coś się stało? 

- Nie, po prostu pomyślałam... Może chcesz się spotkać i pogadać? Chyba, że jesteś zajęty. Nie przejmuj się, to nic pilnego. Tak tylko dzwonię... - zaczęłam się plątać, nie układając sobie w głowie żadnego konkretnego planu, co najwyraźniej było błędem. 

- Tak właściwie, to chwilowo nie ma mnie w mieście... - odpowiedział, a we mnie uderzyła kolejna fala zawiedzenia. Co ty sobie głupia znowu nawyobrażałaś...  - ...ale myślę, że tak za godzinkę będę już wolny. Może być? 

- Pewnie - uśmiechnęłam się blado, chociaż w międzyczasie moje oczy ponownie zdążyły się już zaszklić. 

- Wyślę ci moją lokalizację - dopowiedziałam, gasząc peta na podłokietniku ławki. 

- Do zobaczenia, piękna. 

Hello, PrincessWhere stories live. Discover now