Rozdział 29

5.5K 172 20
                                    

- Jesteś chyba trochę przewrażliwiona... - westchnęła Jessie, jeszcze raz czytając zawartość liściku. 

- Te kwiaty wysłał Lucas! Jestem pewna na miliard procent! - oburzyłam się. 

- I niby co to miałoby znaczyć? - zapytała bez przekonania, unosząc niedbale karteczkę do góry. Wzruszyłam ramionami, bo skąd miałam to do cholery wiedzieć. 

- Mi to wygląda na pożegnanie - wtrąciła się Ami.

- Pfff! Ciekawe z której strony? - zakwestionowała Jessie. 

- Nie, to na pewno nie jest pożegnanie - stwierdziłam, po raz kolejny śledząc wzrokiem ręcznie napisany tekst, litera po literze. - Nie odpuściłby tak łatwo, mimo wszystko. Coś o tym wiem. 

- Dobra, nawet jeśli bukiet wysłał Lucas, to jakie to ma znaczenie? Nawet mi nie mów, że nadal ci na nim zależy - Jessie spojrzała na mnie podejrzliwie. 

- Co? Pffff! Oczywiście że nie! Po prostu... Ugh, wkurza mnie to, że jest taki natrętny!

- To może z nim chociaż pogadaj? - zapytała Ami, na co synchronicznie wraz z Jessie przewróciłyśmy oczami. 

- Nie mam z nim o czym rozmawiać - odparłam, akcentując każde słowo. 

- Jak uważasz - Hinduska wzruszyła ramionami, nie próbując mnie do niczego namówić. - A co zamierzasz powiedzieć Davidowi? 

- Ami, zadajesz dzisiaj dużo trudnych pytań - westchnęłam z podirytowaniem, bo naprawdę nie wiedziałam NIC. Nie wiedziałam na ile wtajemniczyć w tę sprawę Davida, a raczej na ile wiarygodną ściemę mu sprzedać i liczyć, że w nią uwierzy. Nie wiedziałam co zrobić, żeby Lucas się odwalił. Nie wiedziałam nawet czy zdam jutrzejszą mikrobiologię, do której powinnam się teraz uczyć, zamiast debatować nad głupią kartką papieru i kilkoma badylami. 

A propos. 

- Mniejsza. Mam ważniejsze rzeczy na głowie - odłożyłam liścik i wstałam, chwilę później siadając przy biurku i otwierając laptopa. - Po prostu więcej go tutaj nie wpuszczajcie - dodałam, nawiązując do ostatniej historii i rzuciłam krótkie, ale znaczące spojrzenie w kierunku Jess. 

- Obawiam się, że w jego przypadku nie mamy zbyt wiele do powiedzenia... 

***

Udało się. Zaliczyliśmy wszystkie egzaminy w pierwszym terminie i teraz czekał nas tydzień przerwy. Wiele osób planowało w tym czasie różne wyjazdy, żeby trochę się rozerwać i odpocząć, ale ja - nawet gdybym miała pieniądze na takie wakacje - byłam uwiązana pracą. Szczerze mówiąc, ani mnie to ziębiło, ani grzało, bo ani Jessie, ani chłopcy również nigdzie nie wyjeżdżali. Jedynie Ami postanowiła wykorzystać ten czas by odwiedzić rodziców i wcale się jej nie dziwiłam. Gdybym tylko miała taką możliwość, spędzałabym ze swoimi każdą wolną chwilę. 

Całą paczką siedzieliśmy na błoniach za uniwersytetem, korzystając z pięknej pogody. Właściwie to było tak gorąco, że nie mogłam się doczekać aż wejdę do klimatyzowanego pomieszczenia, choć jednocześnie nie miałam ochoty się stąd ruszać. W końcu było mi całkiem wygodnie na kocyku, leżąc sobie beztrosko i opierając się plecami o klatkę piersiową Davida. Chłopcy grali w jakąś grę karcianą i jedynie Tony odłączył się od tego towarzystwa, grzebiąc w telefonie. Jessie zaś czytała książkę, siedząc na drugim końcu koca. Muszę przyznać, że trochę mnie to zaintrygowało, bo zdawali się wzajemnie ignorować. Nawet nie zerkali w swoim kierunku, pochłonięci dotychczasowymi zajęciami. Przez Lucasa nie zdołałam nawet zauważyć, że coś między nimi się popsuło. Jessie również nic nie wspominała, ale chyba będę musiała nakłonić ją do mówienia. Póki co, było mi zbyt dobrze, żeby myśleć o czymkolwiek. David opuszkami palców bawił się kosmykami moich włosów, przypadkowo co jakiś czas muskając skórę na ramieniu, co było naprawdę przyjemne. Czułam się błogo, kompletnie beztrosko - pierwszy raz od dawna. Temat Lucasa od kilku dni milczał, egzaminy miałam z głowy, a i twarzy sorki Philips nie będę musiała już więcej oglądać. No żyć, nie umierać! Nawet nie przeszkadzał mi fakt, że jutro znowu idę do pracy. Chyba ją polubiłam.

- No dobrze misiaczki, nadszedł czas by poruszyć bardzo ważną kwestię - sielankę przerwał Flynn, zaburzając ten spokój swoim głosem. Uwaga wszystkich skupiła się na blondynie, na którego ustach w tym samym momencie wymalował się podstępny uśmieszek. 

- No co? Chyba mamy co świętować, prawda? - wzruszył ramionami. 

- Możemy zrobić jakąś imprezę u nas - wtrącił Tony, nawet nie podnosząc wzroku znad swojego telefonu. 

- Litości, ile można! Moglibyśmy zrobić dla odmiany coś innego - zaoponowała Jessie. 

- Jeżeli ci nie pasuje, nie musisz przychodzić - mruknął Tony spoglądając w kierunku dziewczyny. Gdy ich spojrzenia się spotkały, to przysięgam, że prawie posypały się iskry, a atmosfera w mgnieniu oka zrobiła się bardzo niezręczna. 

- Jessie ma racje, domówkę możemy zrobić w każdej chwili - włączył się Brian, wchodząc między młot a kowadło i przerywając spór. Przynajmniej na chwilę, bo na twarzy Jessie od razu pojawił się uśmiech, ale Tony nie wyglądał na zadowolonego. Przewrócił oczami i znowu zaczął stukać w ekran smartfona. 

- No dobrze, więc co z dziś? Jakieś pomysły? - zapytał dla odmiany Harry. 

- Na Miami Beach jest fajny bar plażowy. Muzyka, drinki, czy potrzeba nam coś więcej do szczęścia? - zaproponował Joseph. 

- Świetnie! - swój entuzjazm od razu pokazała Jess, prawdopodobnie żeby jeszcze bardziej wkurzyć Tonego. I najwyraźniej jej się udało, bo gdy wszyscy wykazali swoją aprobatę dla tego pomysłu, chłopak wstał. Rzucił oschłe ''bawcie się dobrze'' i odszedł, wprawiając nas w konsternacje. 

- A tego co ugryzło? - zapytał David, jeszcze przez chwilę odprowadzając go spojrzeniem. 

- Kto za nim nadąży... - wzruszył ramionami Harry. - Już od kilku dni jest taki dziwny. 

W tym momencie spojrzałam na Jessie, jakby szukając odpowiedzi, ale ta tylko wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok. Ach, więc tu był pies pogrzebany. 

Po dogadaniu wszystkich szczegółów, zaczęliśmy się zbierać. Jessie poszła na jakieś zakupy, a David zaproponował, że mnie odprowadzi. Co prawda do akademika był rzut beretem i próbowałam mu to wytłumaczyć, ale ten się uparł i koniec. Pożegnałam się więc z towarzystwem i spacerkiem ruszyliśmy w stronę głównej bramy. 

- Wracając do tych kwiatów... - zaczął, potwierdzając moje obawy. 

- Dav, mówiłam ci już. To pewnie od jakiegoś klienta. Zresztą i tak się nie dowiemy, bo nie było nadawcy - westchnęłam, tłumacząc mu to po raz kolejny. 

- Wiem, po prostu obiecaj, że mi powiesz, jeśli coś będzie się działo. 

- Co ma się dziać? Nic się nie dzieje i nie będzie się działo. To tylko bukiet kwiatów, daj spokój. 

- Obiecaj mi. 

- Obiecuję. 

Hello, PrincessWhere stories live. Discover now