ROZDZIAŁ X

3K 146 33
                                    

Obudziłam się rano wypoczęta i spokojna. Przywitała mnie cisza i ciepłe promienie słoneczne, wpadające do dormitorium przez szparę między kotarami.

Przeciągnęłam się niczym kotka, ciesząc pięknem poranka, i dopiero po chwili do mojej świadomości zaczęły napływać wspomnienia z dnia wczorajszego.

Wyjście do Hogsmeade. Porwanie. Spotkanie. Voldemort.

Opuściłam ręce i opadłam z powrotem na poduszkę. Nie widziałam swojej twarzy, ale byłam pewna, że gdybym spojrzała w lustro, zobaczyłabym grymas niepokoju i rezygnacji. Naciągnęłam kołdrę na głowę i stłumiłam jęk frustracji.

Nie chciałam obudzić współlokatorek i z pewnością nie chodziło tu o grzeczność. Słyszałam, że wróciły do dormitorium późno, o wiele później, niż było to dozwolone. Nie zwróciłam im uwagi tylko dlatego, że słyszałam płacz Lavender. Nie wiedziałam, co się stało, ale nadal miałam uraz do tej dziewczyny i nie miałam ochoty na konfrontację.

Po dłuższej chwili odchyliłam kołdrę i pozwoliłam, aby promienie słoneczne padły wprost na moją twarz.

Miałam przed sobą naprawdę ciężki dzień. Voldemort zaplanował sobie spotkanie tata-córka i, oczywiście, postanowił wyegzekwować to siłą. Nie, żebym wyraziła zgodę, gdyby zapytał... to przecież jasne, że nie. A przynajmniej nie teraz. Chciałabym czuć się choć trochę silniej, pewniej.

Opuściłam nogi na podłogę i skierowałam się do łazienki. Wiedziałam, że choćbym nie wiem co robiła, nie uniknę wydarzeń najbliższych godzin. Owszem, mogłabym je odwlec, ale z pewnością nie uniknę, a też nie wiadomo, jakie czekałyby mnie konsekwencje...

W głębi ducha cieszyłam się, że w zeszłym roku poznałam wiele przydatnych zaklęć. Na wspomnienie Gwardii Dumbledore'a, jak zwykle się uśmiechnęłam.

Zwinęłam dłonie w pięści, obserwując swoją twarz w niewielkim łazienkowym lustrze. Byłam najlepsza na roku z zaklęć. Opanowałam oklumencję na tyle, aby obronić się przed atakami Zabiniego znienacka, a mimo to nadal ćwiczyłam. Dam radę.

Skinęłam głową, a moje odbicie zrobiło to samo.

*~*~*

Wielka Sala ziała pustkami, jak zwykle w sobotę o tak wczesnej porze. Mignęło mi może z pięć znajomych twarzy, które tak jak ja były rannymi ptaszkami, jednak przy stole Ślizgonów nie zobaczyłam nikogo. Nie wiem, dlaczego tam spojrzałam, może miałam nadzieję, że zobaczę Zabiniego? Martwiłam się o niego i to uczucie coraz bardziej przybierało na sile.

Narażał własne życie ucząc mnie oklumencji, a teraz nigdzie go nie było. Co prawda Snape i Dumbledore nie wydawali się specjalnie przejęci, że jeden z ich uczniów zapadł się pod ziemię, ale ja nie potrafiłam zignorować tego faktu.

Z westchnięciem opadłam na ławę przy stole Gryffindoru i sięgnęłam po parujące wciąż bułeczki, które właśnie pojawiły się na stole. Łyk ciepłej kawy uświadomił mi jeszcze jedną rzecz, która była kluczowa dla wydarzeń dzisiejszego dnia.

Harry, Ron, Ginny.

Dumbledore jasno zaznaczył, że powinnam być sama, aby nikogo nie narażać. W pełni się z tym zgadzałam, jednak znałam swoich przyjaciół i wiedziałam, że czeka mnie trudniejsze zadanie niż spotkanie z biologicznym ojcem w postaci Voldemorta.

Westchnęłam po raz milionowy w przeciągu ostatnich tygodni i poczułam, że już na stałe weszło mi to w nawyk.

Zaginięcie Blaise'a. Tajemnice i zachowanie Malfoy'a. Konfrontacja z Voldemortem. Oszukanie przyjaciół. Dziwne uczucie do Ronalda. Do tego nauka, eseje, zadania domowe.

Klucz do szczęścia (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now