ROZDZIAŁ XIX

2.5K 137 47
                                    

Malfoy odprowadził mnie do zachodniego skrzydła Malfoy Manor, ani słowem nie komentując sytuacji ze śniadania. Nigdy nie powiedziałabym tego głośno, ale byłam mu za to naprawdę wdzięczna. Już wystarczająco głupio się czułam, więc cieszyłam się, że nie poniżał mnie jeszcze bardziej. Jak na niego było to nadzwyczaj niespodziewane i miłe.

- Przyjdę po ciebie jak skończycie - powiedział, wskazując drzwi, z klamką w kształcie węża. - I nie łaź nigdzie, Granger, żebym nie musiał cię szukać.

A tak dobrze się zapowiadało...

- Daruj sobie - powiedziałam, czując rosnącą złość. - Już ci mówiłam, że cię nie...

- Potrzebujesz, potrzebujesz - przerwał mi w pół słowa. Na jego twarz wypłynął uśmieszek, ale oczy pozostały bez wyrazu. - Jak na razie jestem jedyną w miarę przyjazną osobą w tym miejscu. Nie zapominaj o tym.

Nie umknął mojej uwadze nacisk na słowo "jedyną". Czyżby nawiązywał do Teodora? Otwierałam usta, by o to zapytać, ale obrócił się na pięcie i zostawił mnie całkiem samą, po raz drugi tego dnia. Odprowadziłam go spojrzeniem i utkwiłam wzrok w ciemnych drzwiach. Przemknęło mi przez myśl, dlaczego właściwie pozwalam tak sobą dyrygować? Dlaczego spełniam rozkazy tego psychicznego człowieka i stawiam się na zawołanie, jak jeden z jego psów na posyłki?

Powinnam skorzystać z momentu, że jestem sama i poszukać drogi ucieczki, ot co. Obróciłam się na pięcie, planując wrócić korytarzem i poszukać jakiegokolwiek błędu w zabezpieczeniach, jednak w tym samym momencie drzwi za mną otworzyły się z cichym skrzypnięciem.

- Wybierasz się gdzieś, Granger? - usłyszałam znajomy głos, który sprawił, że zamarłam. Zimno rozeszło się po moim ciele, czułam się, jakbym połknęła sopel lodu. Strach i nienawiść zalały mnie z taką siłą, że ledwo powstrzymałam się, by nie rzucić na niego z gołymi rękami.

Wiedziałam, że nie zdążyłabym zrobić choćby dwóch kroków, zanim odparłby mój atak jednym zaklęciem. Przez moment rozważałam czy nie zacząć jednak uciekać, ale rozsądek kazał mi spasować. Nie miałam żadnych szans. Zamiast tego, wzięłam głęboki wdech i odwróciłam się twarzą do człowieka, który zabił jedyną nadzieję świata czarodziejów. Jedyną osobę, której bał się sam Voldemort.

Zmierzyłam go wzrokiem, nie odzywając się ani słowem. Bałam się, że gdy tylko otworzę usta, zacznę krzyczeć, a z oczu poleją się łzy.

Przekrzywił głowę, przyglądając mi się oceniająco. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że mi współczuje i... trochę się boi? W sumie miał czego - zawsze mogłam wydać go Voldemortowi. Miałam ochotę prychnąć. Myślę, że słusznie założył, iż tego nie zrobię, bo łagodność zniknęła z jego oczu. Sekundę później, w drzwiach pojawiła się Bellatrix.

- Nie umiesz sobie poradzić z gówniarą, Snape? - zapytała zjadliwie. Zmierzyła naszą dwójkę szalonym spojrzeniem, pełnym nienawiści. Jeśli miałabym wymienić osobę, której bałam się najbardziej, zaraz po Voldemorcie, to byłaby nią właśnie ona, Bellatrix Lestrange.
- Dawaj ją tu, Czarny Pan czeka, - zmrużyła powieki i wyciągnęła różdżkę. - Chyba, że sama mam ją przytargać? Zrobię to z przyjemnością...

Sposób, w jaki oblizała swoje wąskie usta powiedział mi, że rzeczywiście z chęcią by go wyręczyła. Nie szczędząc przy tym paru wyszukanych zaklęć, oczywiście. Perspektywa pozostania z nią sam na sam przeraziła mnie tak bardzo, że zaczęły trząść mi się ręce.

- Zamknij się, Bello - powiedział spokojnie Snape, nie patrząc w jej stronę. Z niechęcią uświadomiłam sobie, że miałam nadzieję na jego reakcję. - I posuń, z łaski swojej. Granger wejdzie z własnej, nieprzymuszonej woli, prawda?

Klucz do szczęścia (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now