ROZDZIAŁ XI

3.2K 133 69
                                    

Byłam wściekła. Bezsilność i złość buzowały w moim sercu, rozrywając je z siłą dzikiego zwierzęcia. Nie mogłam uwierzyć, że Zabini pozwolił na to wszystko. Gdyby tylko oddał mi różdżkę, już ja bym wiedziała jak jej użyć!

Gdzieś z tyłu głowy miałam świadomość, że nie mógł tego zrobić. Przy mężczyznach w maskach nie mógł sobie pozwolić na okazanie słabości i jednocześnie zaprzepaszczenie całego planu. Wiedziałam o tym, a jednak... zupełnie nie poprawiało to mojego nastroju.

Czułam się winna. Gdybym tylko bardziej się postarała, wymyśliła jakąś dobrą wymówkę, dlaczego muszę iść sama...

Znając Ginny, historia i tak potoczyłaby się w ten sam sposób, jednak na sto procent wiedzieć tego nie mogłam.

Zerknęłam na nieprzytomną przyjaciółkę, którą trzymał na rękach Blaise. Widząc jej zamknięte oczy, czułam jak rozpacz sączy się w moje krwawiące już serce. Gdyby nie delikatny ruch klatki piersiowej, możnaby pomyśleć, że nie żyje...

Od razu wyrzuciłam tę myśl z głowy. Nie pora na takie smętne scenariusze. Musiałam być przygotowana na to, co za chwilę miało się wydarzyć.

Mimo, że tego unikałam, w ostatniej chwili złapałam spojrzenie Blaise'a. Z jego twarzy nie dało się odczytać zupełnie nic, jednak w oczach błysnął żal i determinacja. Nie wiem czemu, ale poczułam, że próbuje mi dodać odwagi. Byłam przekonana, że gdyby nie blokada, którą utrzymywałam, by chronić umysł, usłyszałabym jego głos, życzący mi powodzenia.

Mrugnęłam, ale nie pozwoliłam sobie na skinienie głową z obawy, że ktoś dojrzy ten gest.

- Rusz się dziewczyno - usłyszałam głos stojącego obok mnie mężczyzny. Byłam wdzięczna Merlinowi, że nie miał na tyle odwagi, aby mnie dotknąć. Zerknęłam na niego przelotnie. Gdy ściągnął maskę, rozpoznałam jego twarz jako uczestnika nalotu na Miniterstwo Magii w zeszłym roku. Nie byłam jednak w stanie przywołać jego nazwiska.

Usłyszałam, że zbiera oddech, żeby znowu mnie popędzić, więc zrobiłam krok w przód i przeszłam przez duże, dwuskrzydłowe drzwi.

Znalazłam się w obszernej komnacie, utrzymanej w odcieniach czerni oraz zieleni. Wielki dębowy stół zajmował centralne miejsce w pomieszczeniu, a zaraz za nim dostrzegłam zgaszony kominek. Ciemne ściany zdobiły obrazy, z których blondwłose postacie przyglądały się całej sytuacji. Nawet nie próbowały udawać braku zainteresowania.

W środku znajdowało się kilka osób, z których rozpoznałam jedynie rodziców Malfoy'a, Bellatrix Lestrange i profesora Snape'a. Nieco zdziwił mnie jego widok, miałam jednak nadzieję, że moja twarz pozostała niewzruszona.

Już mijając długie schody, z mosiężną poręczą, zastanawiałam się do czyjego domu zostałam przeniesiona. Patrząc jednak na obrazy oraz Malfoy'ów, którzy próbowali wyglądać godnie i dystyngowanie, domyśliłam się, że trafiłam pod ich dach.

Rozejrzałam się za ich synem, jednak nigdzie go nie dostrzegłam. Tak samo jak Voldemorta.

Odwróciłam się w stronę drzwi, gdzie zobaczyłam Zabiniego. Ustawił się pod ścianą, a nieprzytomną Ginevrę położył na ziemi u swoich stóp. Reszta pewnie nie zwróciła na to uwagi, jednak ja zauważyłam ciemną bluzę, która chroniła jej ciało od chłodu podłogi.

Ten chłopak coraz bardziej mnie zaskakiwał i coraz większą zaskarbiał sobie przychylność w moim sercu.

- Witamy w naszym domu, panno Granger - usłyszałam męski głos, więc zwróciłam się w stronę Lucjusza Mafoya, który wystąpił w przód i lekko się pokłonił. Musiałam przyznać, że czułam się conajmniej dziwnie, widząc ten pokaz szacunku z jego strony. Jeszcze rok temu, prawie mnie zabił podczas walki w Ministerstwie, a w tym momencie się przede mną kłania... - A może wolisz, żeby zwracać się do ciebie prawidłowym nazwiskiem - Riddle?

Klucz do szczęścia (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now