ROZDZIAŁ XXVII

2.2K 111 14
                                    

Długo się wahałam czy uświadamiać Harry’ego odnośnie odwiedzin Malfoy’a. Wiedziałam, jak bardzo go nie cierpiał - zresztą ze wzajemnością.

Ostatecznie uznałam, że ślizgon jest moim problemem i zmartwieniem, dlatego postanowiłam nie zrzucać przyjacielowi kolejnej bomby na głowę, w postaci nowej dawki niepokoju. Nie ufał mu, więc z pewnością jeszcze bardziej oglądałby się przez ramię, pogrążał w paranoi. Chciałam mu tego oszczędzić, dlatego zatrzymałam Malfoy’a, zanim choćby zbliżył się do namiotu. Nie był zadowolony z wariantu rozmowy na widoku, ale ostatecznie rzucił kilka zaklęć i zgodził się zostać w miejscu. Zwrócił mi również różdżkę Yaxleya, która już dawno stała się moją własnością.

Mimo, że wydawało mi się to wiecznością, w rzeczywistości przebywałam w obecności Draco Malfoy’a zaledwie dwadzieścia minut. Bez większych oporów i grymasów powiedział mi, że wszyscy przeżyli furię Voldemorta w związku ze zniknięciem moim i Pottera. Jemu, Draco, oberwało się najmniej, ze względu na to, że nie miał pojęcia o całej akcji. Skończyło się tylko na zleceniu tortur śmierciożercy o nazwisku Rowle… i Teodora. Wzdrygnęłam się, siłą woli hamując łzy. Dla mnie to nie było tylko, to było AŻ. Mimo ostatniej niechęci między chłopakami wiedziałam, że wcześniej się przyjaźnili. Ciężko jest zranić, czy też torturować przyjaciela. Na mojej psychice z pewnością pozostawiłoby to spory ślad… i z tego, co dojrzałam w szarych oczach Malfoy’a - pozostawiło i na jego, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał.

Dowiedziałam się o tabu nałożonym na pseudonim Voldemorta, o polowaniu na rebeliantów ukrywających się w różnych miejscach kraju, coraz bardziej rozprzestrzeniającej się władzy tyrana.
Widziałam, że Draco bardzo się zmienił od momentu, gdy zobaczyłam go w klasie od eliksirów, jak w szale szarpał szatę Blaise’a. Mimo przeżyć, a może właśnie dzięki nim, nieco wydoroślał i zdawał się jasno określić swoje stanowisko- a przynajmniej przed samym sobą.

Gdy skończył mówić o ciągnącej się wściekłości Voldemorta związanej z moim zniknięciem, otoczyła nas cisza, przerywana jedynie dźwiękami lasu.

- Blaise się ucieszy, że nic ci nie jest - powiedział po chwili, podnosząc się z wyczarowanego i podgrzewanego magicznie koca. Uśmiechnęłam się.

- Pozdrów go ode mnie.

Skinął głową.

- Jak wróci w Noc Duchów, to mu przekażę - spojrzał na mnie z góry, prześlizgując po mojej sylwetce oceniającym wzrokiem. - Muszę się zbierać, Granger, inaczej będzie to podejrzane - zawahał się, odwrócił, założył ręce na piersi. - Za trzy dni wyruszam na misję. Przywołaj mnie za pomocą chusty, dostarczę wam trochę jedzenia.

Powiedział to sztywnym, spiętym głosem, a mimo to fala wdzięczności zalała moje serce. Potrzebowaliśmy jedzenia tak bardzo, że nie mogłam się nie zgodzić na jego propozycję.

Moje milczenie najwyraźniej odebrał za zgodę, bo skinął głową i ruszył przed siebie.

Zerwałam się na równe nogi i zanim zdążyłam pomyśleć, zawołałam.

- Draco! - przystanął, ale się nie obrócił. - Dziękuję.

Skinięcie głową, pyknięcie i zniknął.

Odzyskaną różdżką zatarłam ślady naszej obecności i ruszyłam w stronę namiotu.

Powiedziałam Harry’emu, że usłyszałam w okolicy jakichś ludzi, więc jeszcze tego samego wieczoru zmieniliśmy lokalizację. Drewno ostatecznie okazało się niepotrzebne.

*~*~*

Listopad przeszedł w grudzień, śnieg pokrył ziemię grubą pierzyną. Wciąż przebywaliśmy tylko we dwoje - ja i Harry. Choć w każdym miejscu, które wybraliśmy na kryjówkę, pozostawiałam jakiś znak, Ron dotychczas się nie pojawił. Z jednej strony było mi przykro, jednak z drugiej, w głębi duszy, cieszyłam się, że tak to wygląda. Ronald był bardziej dociekliwy i z pewnością drążyłby mi dziurę w brzuchu, żeby dowiedzieć się, gdzie znikam.

Klucz do szczęścia (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now