ROZDZIAŁ XXVI

2.3K 120 25
                                    


Dni przechodziły w tygodnie, tygodnie zmieniały się w miesiące. Systematycznie przemieszczaliśmy się z miejsca na miejsce, nie pozwalając sobie na pozostanie w jednym dłużej niż trzy-cztery dni. Wraz z miejscem pobytu, zmieniał się także krajobraz za połami namiotu. Drzewa zaczynały gubić liście, wieczorami ziemia przymarzała.

Po sukcesie, jakim było zdobycie medalionu Slytherina, nasza dobra passa zdawała się skończyć. Znaleźliśmy się w kropce zarówno w kwestii zniszczenia niebezpiecznego artefaktu, jak i potencjalnych miejsc innych horkruksów.

Wizje nawiedzały Harry'ego coraz częściej, a świadomość wściekłości Voldemorta dosłownie spędzała nam sen z powiek. Na zmianę pełniliśmy wartę przed namiotem, zamiennie również nosiliśmy przeklęty medalion.
Nie było to przyjemne doświadczenie.

Za każdym razem, gdy miałam go na szyi, odnosiłam wrażenie, że układa się centralnie w miejscu mojego serca i pulsuje zgodnie z jego rytmem. Byłam przerażona, a mimo to nie potrafiłam wyzbyć się wrażenia, że horkruks w jakimś stopniu jest mi przychylny... ten fakt niepokoił mnie chyba najbardziej, dlatego zasznurowałam usta i postanowiłam zachować go dla siebie.

W momentach, gdy nie wałkowaliśmy w kółko tych samych kwestii - zniszczenia medalionu i odnalezienia reszty horkruksów - uciekałam na dwór, gdzie mogłam unikać burzy zbierającej się nad naszymi głowami. Samotny czas wykorzystywałam głównie na lekturę, dzięki czemu przeczytałam księgę mamy już trzy razy- wystarczająco, żeby w pełni przyswoić teorię. Wiedziałam, że powinnam zająć się praktyką, ale nie do końca wiedziałam jak się za to zabrać.

Był późny, listopadowy wieczór, gdy zdecydowałam się spróbować pierwszy raz. Według księgi, wyciąganie magii z przedmiotów było o wiele prostszym zadaniem niż odbieranie jej ludziom - całkiem logiczny wniosek. Długo zastanawiałam się od czego zacząć, co mogłoby posłużyć mi za przysłowiowy worek treningowy. Rozglądałam się po lesie, zastanawiając co zaczarować, by następnie spróbować odzyskać magię z powrotem, gdy poczułam charakterystyczne, mocniejsze pulsowanie na piersi. Zmarszczyłam brwi i wyciągnęłam medalion za łańcuszek. Uniosłam go przed oczami, drugą dłonią bezwiednie pocierając gorące miejsce, w którym przed chwilą spoczywał.

Medalion obracał się wokół własnej osi, błyskając zielonym "S" w kształcie węża, a ja się zastanawiałam. Kalkulowałam za i przeciw, ostatecznie dochodząc do wniosku, że nic mi nie szkodzi spróbować.

Wzięłam ciepły medalion w dłonie, zamknęłam oczy, skupiłam się na drzemiącej w nim energii tak, jak było to opisane w księdze.

Przez pierwszą minutę nic się nie działo. Nie byłam zrezygnowana, spodziewałam się, że może mi nie wyjść. Już miałam zrobić sobie przerwę, gdy poczułam elektryzujące ciepło w dłoniach, jakby prąd muskał moją skórę, wspinając się po ramionach, rozprzestrzeniając na głowę, tors, nogi. Sukces wpuścił euforię w moje żyły, więc zamknęłam oczy i postanowiłam kontynuować, spróbować pobrać większą dawkę... wtedy poczułam ból. Ogromny, wszechogarniający. Miałam wrażenie, jakby ktoś próbował rozerwać moją duszę. Jakby jakiś niewidzialny potwór gryzł, szarpał, rwał- niespokojny, głodny...

Przerażona, wyrzuciłam horkrus daleko przed siebie. Jedna ręka powędrowała do głowy, druga do serca. Ciężko dyszałam, a na moim czole perlił się pot, mimo niskiej temperatury na zewnątrz. Byłam przerażona, a samopoczucia nie poprawiała mi nagła świadomość, że chwilę temu próbowałam wchłonąć cząstkę duszy Voldemorta. Bo tym właśnie był ten przedmiot! Nie był po prostu zaczarowany. Miał magiczne właściwości tylko dlatego, że ktoś postanowił umieścić w nim część siebie. Zrozumiałam również, skąd wzięło się przeczucie, że medalion był mi przychylny - cząstka w nim mieszkająca CHCIAŁA, żebym ją przyjęła. Wyczuła pokrewieństwo ze swoim prawowitym właścicielem i desperacko próbowała wrócić w miejsce, do którego należała.

Klucz do szczęścia (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now