Porozmawiajmy o stylach

100 17 19
                                    

Porozmawiajmy o stylach

Ups! Gambar ini tidak mengikuti Pedoman Konten kami. Untuk melanjutkan publikasi, hapuslah gambar ini atau unggah gambar lain.


Porozmawiajmy o stylach. 

Nie jednak o stylach ubioru, które każdy z nas widzi na ulicy podczas wycieczki do najbliższego spożywczego po paczkę Cheetosów i Blacka. Ludzie chodzą albo tak, jak wyznaczają obecne w danym sezonie trendy, albo tak, jak im się podoba. Czy da się obie te rzeczy połączyć? Czasami tak, czasami nie, lecz jest to temat na zupełnie inny artykuł. 

Dziś porozmawiamy o stylach pisarskich, które do ujarzmienia są zdecydowanie trudniejsze od swoich modowych kuzynów ze strony matki. Przy modzie wystarczy przeczytać parę artykułów, obejrzeć na Youtube "supermodels vs. instagram models 15", zapłakać nad pięknem Adriany Limy, zamknąć oczy, gdy po wybiegu przechodzi James Charles — oszczędzajmy sobie przykrych widoków — a następnie chwycić kartę kredytową i pojechać do najbliższej galerii handlowej po parę eleganckich szmatek. 

Czy jest tak z pisaniem? Och, na Boga, nie! W związku z tym, iż znajdujemy się na portalu pisarskim, zapewne usłyszę zgadzające się ze mną głosy. Ile razy bowiem usłyszeliście, że wasz styl jest zbyt płaski, jednowymiarowy, górnolotny lub perfidnie zerżnięty od bardziej doświadczonego wattpadowskiego twórcy? Jeśli kiedykolwiek w życiu napisaliście coś dłuższego i zdecydowaliście się to opublikować — przynajmniej raz. 

Jak sobie z tym radzić? Jak przeciwdziałać? Jak leczyć? Nie ma na to jednego, sprawdzonego sposobu, który wyświetlałby nam się pod przykuwającym uwagę hasłem: 

"SZOK! PISARZE GO NIENAWIDZĄ! Odkrył, jak zaprzeczać obrzydliwym pomówieniom w jednym prostym kroku! Sprawdź sam!" 

Mogę jednak poradzić, jak przełknąć owe oszczerstwa. Istnieją na to dwie recepty.

Pierwsza należy do tych, w których patrzymy na oceniającego z wyższością, odpisujemy sztywne "ok" i zaraz potem wchodzimy na jego profil, by przeczytać wszystkie opowiadania, komentarze — przykre, że usunęli aktywność — i z uśmiechem na ustach stwierdzić, iż delikwent pisać nie umie, jego fabuła żyje własnym życiem, a zdania okazują się być sztywniejsze od mojej byłej dyrektorki. Straszna kobieta. Nikomu nie mówiła "dzień dobry", a od wszystkich "dzień dobry" wymagała. Poza tym przemawiać nie potrafiła w ogóle. Tylko krzyczeć. Oj tak, krzyczała bardzo często. 

Czy jednak nie wyjdziemy wtedy na buca nieakceptującego swoich błędów, zawsze głaskanego po główce i niewdzięcznego gówniarza, niedoceniającego, że czytelnicy interesują się jego prozą? Jeśli rzeczywiście nie popełniamy błędów i piszemy wystarczająco dobrze — nie ma się czym martwić, zapewniam. Gdy jednak problem istnieje, a przytyki okazały się trafne, być może warto byłoby wziąć je pod uwagę, prawda? 

Druga — zgodzić się z krytykującym, pokornie schylić głowę i wymamrotać pod nosem ciche "przepraszam, postaram się zmienić". 

Ale wiecie co? Ten ruch jest nudny. Nie mówię, by całkowicie ignorować dobre rady czytelników, gdyż to najprostsza droga do zamknięcia się w klatce swojego własnego ego, dumy i niemożności zaakceptowania złego słowa. Faktycznie, gdy dostajemy wiadomość o treści "nie stawiasz przecinków", wypadałoby choćby wkleić tekst do programu poprawiającego błędy interpunkcyjne, wyeliminować je lub znaleźć betę, która sprawdzałaby nasze prace po przesłaniu. 

Gdy jednak krytyka ogranicza się do "twój styl to zrzyna z XYZ", delikwenta należy odgonić jak komara, który gryzie mnie, gdy piszę ten artykuł. Owada możemy jednak zamordować jednym prostym ruchem ręki, a krytyka? Broń Boże, nie! Nie chcemy przecież skończyć w więzieniu, szczególnie, że nic tam nie napiszemy, a mamy powieść do skończenia.

Wiecie, cały czas chodzi mi o to, że nie podpasujemy wszystkim. Nie ma bata. Możemy być nawet najlepszym pisarzem naszego pokolenia, a i tak jakiś mądrala powie, że nie robimy nic nadzwyczajnego. Nasz styl to nasz styl, który ciągle szlifujemy, doglądamy i pieścimy, by oddawał naszą duszę, naszą przemianę wewnętrzną. Dbamy o niego jak o własne dziecko, którym, tak właściwie, jest.  

Jeśli sądzicie jednak, iż to, co robicie, jest niewystarczające, brzydkie, mam dla was proste ćwiczenie. Polega ono na tym, by rozwinąć podaną scenę, ułożyć wszystko pod nasze widzimisię. Gdy napiszemy to samo parę razy na parę różnych sposobów, zobaczymy, co nam pasuje i w którą stronę powinniśmy iść.

W przypadku, gdy moim stylem mam opisać zagotowanie wody na ziemniaki, napiszę coś tego pokroju: 

"Gdy podniosła oczy znad telefonu, a z uszu wyjęła białe słuchawki, usłyszała charakterystyczne bulgotanie gotującej się wody. Przygotowywała obiad. Powoli, nie chcąc marnować energii na zbyt szybkie ruchy, wstała z krzesła, przeciągnęła się jak kot i spojrzała w głąb srebrnego garnka. Małe i większe bąbelki pojawiły się na powierzchni przezroczystej cieczy.

Już czas. Już czas wrzucić ziemniaki do gotującej się osolonej wody."

Gdy chcemy napisać ów fragment tak, jak zrobiłby to Sienkiewicz, czytamy przed pisaniem rozdział Krzyżaków. Bułhakow? Nic prostszego! Fragment "Mistrza i Małgorzaty" tylko na nas czeka!

Nie chodzi jednak, by styl całkowicie skopiować — co, notabene, byłoby zadaniem trudnym, gdyż zawsze pozostaje w nim ziarnko nas samych — a zainspirować się nim. Nie odnajdziemy bowiem tego, co nam się podoba, w którym kierunku pisarskim chcemy iść, nie czytając innych, bardziej doświadczonych. Ograniczamy się wtedy do aktualnych prac i zakopanych głęboko w szufladzie (po)tworów sprzed lat, o których staramy się całe życie zapomnieć. 

(Teraz tak sobie uznałam, że założenie grupy wsparcia dla osób posiadających przykre wspomnienia z byłymi opowiadaniami to genialny pomysł. Rozważcie to).

Pamiętajcie więc — nigdy nie podpasujemy wszystkim, a zamykając się na świat, skazujemy naszą twórczość na bieg w miejscu. 

Nie. Nie "stanie w miejscu". Gdyby stała, nie pisano by nic. Tak to chociaż rozdziały są kontynuowane, a fabuła rozwijana.

~M

PISARZ: wakacje 2019Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang