Rozdział XXVIII

849 62 23
                                    

~ oczami Lloyda ~

Znów leżałem w tej przeklętej, ciemnej celi. Minęły kolejne kilkanaście minut od momentu, w którym otrzymałem cios w brzuch. Dyszałem ciężko, zdając sobie sprawę, że jeśli nikt tu nie przybędzie, wykrwawię się na śmierć. Przed powrotem do tego pomieszczenia Bradley zadbał o to, żebym dostał kolejną dawkę gówna zawartego w szczepionce. Z powodu jej tajemniczego działania nie mogłem użyć swoich mocy. Po prostu. Jakby coś się we mnie zamknęło. Dlatego też Bradley wstrzymał się od założenia mi tych cholernych kajdanek.

Nie miałem co prawda jakichkolwiek sił, ale wiedziałem, że nie mogę pozwolić na wykrwawienie się. Zerwałem kawałek materiału z mojego stroju i obwiązałem go sobie wzdłuż brzucha, zacieśniając jak najmocniej. Ból nie ustawał, ale chociaż nie czułem krwi dookoła.

Usłyszałem odgłosy czyiś kroków. Drzwi od celi otworzyły się, ale jak się później okazało, nie do tej samej, w której przebywałem. Nic nie widziałem, chociaż nie trudno było się domyślić nad tym, co się tam działo.

Bradley wrzucił bezsilną Zarę do środka obok. Zaraz po tym, gdy wbił jej w brzuch nóż nasiąknięty jakąś substancją, a przypuszczam, że tą samą, co w szczepionce, odstawił mnie do celi. Ale z dziewczyną został jeszcze na górze. Ten fakt mnie niepokoił, bo nie miałem pojęcia, do czego się jeszcze posunął.

- Odpoczywajcie sobie, dzieciaczki, bo już niedługo nadejdzie wasza chwila sławy - stwierdził ozięble, ale jakby usatysfakcjonowany. Zamknął drzwi od celi i wrócił do góry.

Zabrałem głęboki wdech i zaraz tego pożałowałem, bo ból był nie do zniesienia.

- Zara? - wyszeptałem słabo, że sam ledwie siebie usłyszałem. - Zaro, jesteś przytomna?

Nie otrzymałem odpowiedzi. Z reguły nie powinienem się był tym martwić, bo dziewczyna nie odzywała się zazwyczaj do nas wszystkich. Ale do cholery, dzisiaj była sytuacja krytyczna.

- Jeżeli nie możesz się odezwać, daj mi chociaż jakiś znak, proszę - nie dawałem jej spokoju i czułem się z tym po części źle.

Ale ona wciąż nie odpowiadała i to zaczęło mnie już coraz bardziej niepokoić. Leżałem przez kilka minut w ciszy, straciwszy wszelkie nadzieje. Myślałem o całej drużynie - o chłopakach, o Ny'i i Nicole, o stryju i matce. Ale spokoju nie mogła mi dać jedna osoba.

Harry.

Błagam, niech oni żyją. Błagam, niech oni tu po mnie nie wracają.

Dźwięk. Jakiś dźwięk. Ktoś się poruszył.

Zara.

Wzdrygnąłem się nieco, bo to był pierwszy raz, gdy faktycznie cokolwiek usłyszałem z drugiej strony ściany, przy której leżałem. Próbowałem się trochę podnieść, ale to zadanie mnie przerastało. Przerastało mnie to, do cholery.

- Hej, słyszysz mnie? - powtórzyłem łagodnie pytanie zadane kilka minut wcześniej.

Nastała chwilowa cisza

a potem

- Słyszę - odparła tak cicho i tak delikatnie, że sam ledwie pojąłem to słowo.

- Jak się czujesz? - napiąłem wszystkie mięśnie, które miały jeszcze do tego siły.

- W porządku - szepnęła słabo, chociaż wiedziałem, że kłamała.

- Czy on ma resztę?

- Nie.

Nie potrafię opisać, jak bardzo mi wtedy ulżyło. A więc drużyna jest wolna i Bradley kłamał.

- Musimy się stąd wydostać - sapnąłem cicho i ponownie próbowałem podnieść swoje ciało. Na marne.

Na Zawsze. | NinjagoWhere stories live. Discover now