Wola

5.5K 583 406
                                    

Nigdy nie miałem okazji zwiedzić miejskiego aresztu od środka. Czasem, tylko czasem zdarzało mi się przemykać blisko tyłu ratusza, bo ten znajdował się już na targu dla plebsu. Dół tej ściany był usiany małymi, zakratowanymi okienkami, przez które aresztanci i zbrodniarze mogli patrzeć na słońce, a plebs mógł bezkarnie na nich pluć, lub w razie więzów krwi - dokarmiać.

Dziś pierwszy raz spojrzałem przez nie od środka. 

- Pierdolony... Eh... Szkoda mordę strzępić. Żeby okradać akurat... Akurat jego? Masz ty tupet, kurwa mać, masz tupet. - w końcu dotarły do mnie słowa strażnika, który zakluczał za mną kratę. Mimo, że w końcu otrząsnąłem się na tyle, by podjąć próby ich zrozumienia, spełzały one na niczym. Okradłem złodzieja! To zwyczajna karma! Nie ma w tym nic bezczelnego, ani tym bardziej wymagającego tupetu!

Od podłogi ziało zimnem, lecz nie zniechęciło mnie to przed tym, by na niej usiąść. Zimne palce zacisnąłem na spoconych skroniach. Oczy zaczynały mnie szczypać, mimo iż nie chciało mi się płakać, a przynajmniej... tak myślę. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek płakał.

Pogrążyłem się w rozmyślaniu.

Bo przecież mogłem się domyślić, że to zlecenie było podejrzane. Zaślepił mnie zapach złota, i ta łatwość. Posłano mnie jak tresowanego psa, a ja nawet się nad tym nie zastanowiłem. Głupota...

Może to była własność burmistrza? Może jakiegoś ważniejszego szlachcica? Kto wie, może kielich przywędrował tu aż z królewskiego stołu... W takim przypadku najkorzystniej byłoby mi się powiesić już tutaj, lecz również prawdopodobnie gdyby to była prawda, nie miałby do tego okazji. Śmierć na miejscu, z tego co słyszałem.

Zatem... kogo "okradłem"?

***

Myślenie na nic mi się nie zdało, chociaż to trwało całkiem długo. Zmierzch już zaczął się wkradać przez zakratowane okno. Szczęście, że ratusz znajdował się na podwyższeniu, więc do mojej celi nie spływało za dużo ścieków, wylewanych przez mieszkańców na ulice. Noc o dziwo nie okazała się być bardzo zimna. Rzadko spędzałem noce w mieście. Jak już, to raczej nad nim, a tam zawsze jest zimno. Oddechy tylu osób grzały mnie, i dusiły jednocześnie.

Kiedy w końcu, po kilku godzinach oczekiwania w napięciu, zacząłem wierzyć, w perspektywę spokojnej nocy, usłyszałem poruszenie pośród innych lokatorów ciemnicy, których wcześniej ignorowałem.

Swoją drogą, to dziwne, że nie zostałem wpakowany prosto do jakiś stałych więźniów, tylko dostałem specjalną, pustą celę. Z tego co wiem, inne pomieszczenia zaczyna się zapełniać, dopiero gdy się upewni, że pomiędzy gnijących od zakażeń zbrodniarzy i podejrzanych nie zmieści się już ani jeden, najmniejszy złodziejski bachor.

Główne wejście do lochów otwarło się ze skrzypem. Natychmiast po celach rozniosły się jęki, błagania, prośby, groźby, zapewnienia o niewinności, zarzuty wobec innych i wobec władz. Wszystkie jednak ucichły w jednym momencie, co mocno mnie zaintrygowało, oraz przeraziło. Nawet obecność samego króla na pewno nie uciszyłaby wszystkich, zwłaszcza tych na naprawdę niewinnych, znając życie. Wytężyłem słuch, by odsiać z ledwo słyszalnej rozmowy jakieś informacje.

- Prosim wybaczenia raz jeszcze, za takie wezwanie na gwałt... - tłumaczył się bardzo znajomy mi głos burmistrza. 

Zaraz, przed kim ten nadęty kurwojebca by się tłumaczył? Chyba faktycznie tylko przed obliczem samego króla...

- To nie problem. Na moją prośbę przecież. Przy nadarzającej się okazji, z chęcią przekażę trochę leków dla miasta. - powiedział ktoś... kogo głosu nigdy nie znałem. Znaczy... to nic dziwnego, nie mam prawa znać głosu każdej osoby w mieście, poza miastem to już w ogóle. Równie dobrze mógł to być król, książę, królowa, czy ich pies myśliwski.

Drakonis Severus (bxb)Where stories live. Discover now