Zguba

2.4K 331 37
                                    


- Pożałujecie tego! Kiedy tylko Adan dowie się o...

- No o czym? O tym, że uciekłeś na tą swoją namiętnie zachwalaną wolności? To nie jest więzienie, stąd da się zniknąć, więc tak będzie. A kiedy ktoś stąd ucieka, to nikt go nie szuka. - głos Mai był spokojny, nie zdradzał przebywanego wysiłku, więc to nie ona targała moje związane serwetami ciało po coraz zimniejszym korytarzu. Oczywiście stawiałem opór... przez pierwsze minuty. Moja męska siła zniknęła w starciu z ich przewagą liczebną. Nie chciałem się poddawać, ale nic nie mogłem zmienić. Wszystkie kończyny miałem związane w przegubach, a oczy mocno wciśnięte w czaszkę, tak że nawet nie mogłem podnieść powiek. Już raz zdołałem się wyrwać, ale daleko się nie odczołgałem, a tylko zyskałem siniak na potylicy.

- Więc co zrobicie? Usiądziesz mi na twarzy? Udusisz? - skoro i tak miałem czekać na odpowiedni moment, w międzyczasie mogłem trochę podsycić humory. Nie odejdę bez zostawienia po sobie najbardziej zgniecionego mentalnie oprawcy w dziejach zabójstw. Przynajmniej w tym mogłem triumfować, co bardzo ironicznie poprawiało mi humor, bo co bardzo prawdopodobne, pogarszało moją sytuację. 

Chłód przenikał mnie już do kości. Przypominało mi to pierwszy raz podczas gdy Adan niósł mnie do swojej pracowni. W pewnym momencie było równie zimno, ale wtedy nie było to przeze mnie tak dotkliwie odczuwane, w końcu miał mnie w ramionach, nie dotykałem wręcz kleistej od mrozu posadzki. Coraz bardziej dygotałem, a moje ręce martwiały, nie odgadnąć czy przez temperaturę, czy przez więzy, odcinające dopływ krwi do dłoni. 

Na szczęście, przynajmniej połowiczne, po zwalniającym tempie wnioskowałem, iż cel jest już praktycznie przed nami. Zastanawiałem się, co to mogło być. Może dziura w ścianach zamku, wychodząca prosto na śnieżne urwisko... przy dużym szczęściu mógłbym spaść na miękki śnieg... Nie, to raczej niemożliwe. Nie padało od kilku dni. Niedawny puch teraz zapewne nie różnił się już niczym od litej skały.

- Odsłońcie mu oczy. Chcę pożegnać tego śmiecia z honorami. - poczułem się normalnie zaszczycony. Zgodnie z rozkazem tej cholernej matrony, zaraz mogłem zamrugać, i rozejrzeć się po korytarzu. Na pierwszy rzut oka wyglądał tak samo jak każdy inny, ale czułem, że taki nie był. Szybo dostrzegłem parę nietypowych szczegółów. Kurz. Pajęczyny. Wszechobecne placki cienia, niedokładnie oświetlone miejsca. Normalnie to się nie zdarzało. Ten korytarz był wadliwy. Zawalony. Czułem aurę tego miejsca, i nie była ona przyjemna. Za tą całą masą niepokojących znaków kryło się coś, czego dziewczyny zdawały się nie czuć. Trzy młodsze, te które bez słowa mnie tu zaciągnęły, przynajmniej drżały, zdradzając naturalną reakcję na chłód. Maya nie pozwalała sobie na to. Wyglądała jak jakaś triumfująca bogini, i to nie jest dla niej komplement. Z tyłu stała Alissa, zgarbiona i ze spuszczoną głową. Sposób w jaki co chwila na mnie łypała mówił o jej niezdecydowaniu, może wyrzutach sumienia. Była smutna...

Nie, nie miałem powodu by było mi jej żal. Nieszczęśliwie się zakochała, ale to nie wymówka, żeby szczuć mnie jakimiś psychopatkami.

W miarę rozeznany w sytuacji, spojrzałem w oczy blondynki. 

- Chcesz mnie przeziębić? Och no tak, świetny plan. Zasmarkam się na śmierć. - przewróciłem oczami, ale słysząc za sobą huk, odwróciłem się z niepokojem. Kurz wdarł mi się falą do nozdrzy, ale i tak nie ucierpiałem w takim stopniu jak dziewczę, które odrzuciło na ziemię kamienie i deski zawalonego sklepienia, a może ściany. W każdym razie, pozbywając się tego, oprócz zapewne nazbierania drzazg, utworzyła mały prześwit w ścianie. Nie w stronę dalszej części korytarza, która dokądś by prowadziła. W bok. 

Poza tym, prześwit to chyba jednak nieodpowiednie określenie, bo otwór ział tak gęstą ciemnością, że aż dławiła. Co gorsza, zostałem popchnięty w tamtą stronę, i mimo oporu zbliżyłem się do dziury. Mina w jednej chwili mi zrzedła. Instynkt chciał już się płaszczyć, błagać o darowanie, ale ugryzłem się w język w ostatniej chwili. Doświadczenie zapewniało mnie stanowczo, że to i tak nie ma różnicy. I tak zostanę stracony, płaszcząc się czy nie. Mogłem więc przynajmniej udawać twardziela.

Dziarsko spojrzałem w ciemną otchłań.

- Nie rozwiążecie mi nawet rąk? - po ich minach domyślałem się, że mam rację. Przewróciłem oczami. - Jeśli Adan kiedyś znajdzie moje truchło w zamku, myślicie że nie domyśli się że ktoś ze związanymi dłońmi nie znalazł się tam przypadkiem? - powiedziałem pewnym głosem, na co odpowiedział mi jedynie śmiech. 

- Kiedy zostanie po tobie tylko serwetka, raczej się nie domyśli. - oznajmiła jadowicie Maya, a po tym poczułem kopnięcie w plecy, które wepchnęło mnie w mrok. Nie powstrzymałem krzyku. Zamknąłem oczy, ale na szczęście zdążyłem podeprzeć się dłońmi. Wylądowały na miękkiej warstwie jakiegoś pyłu, przy okazji go wzburzając. Moja biała koszula musiała być teraz szara, ale na szczęście lub nie, nikogo to nie obejdzie w tak nieprzenikalnym mroku.

Przerażony obróciłem się przodem do otworu, który, o zgrozo, zaczął znikać, zakrywany deskami. 

- Nie! Nie zostawiajcie... - doskoczyłem do zamkniętego już wejścia, i bezskutecznie walnąłem w nie pięścią. - Mnie... - warknąłem. - Wy suki! Niech tylko stąd wyjdę, zginiecie kurwa! Zabiję was, wszystkie! - wrzasnąłem, chociaż nie miałem pewności czy mnie usłyszą. Gdybym miał światło... Może wtedy jakoś otworzyłbym wejście. Desperackie próby znalezienia jakiegoś miejsca, zdatnego do pochwycenia, nie dawały nic. Byłem zawiedziony, zwłaszcza że straciłem na to sporo sił i czasu. Powoli się wyziębiałem. Zimne powietrze wiło się po podłodze. Przeciąg. Znaczy, że musi być jakieś połączenie ze światem zewnętrznym. raczej daleko, skoro ani trochę światła tu nie docierało. Jednak w takim razie nie groziło mi uduszenie, prawdopodobnie, o ile nie będę za często wznosić chmury kurzu niewiadomego pochodzenia. 

Obróciłem się w stronę przeciwną do tej z której "wszedłem". Nie miałem pojęcia jak to mogło wyglądać. Czy był to inny korytarz?

- Halo!? Halo! - krzyknąłem w pustkę, podczas czego do podniebienia przykleił się kurz. Echo nic mi nie powiedziało, oprócz tego, że przede mną była prawdopodobnie pusta przestrzeń. Sala? A może korytarz? Na te pytania musiałem sobie odpowiedzieć sam. 

W każdym razie, głębia, chociaż mnie przerażała, była moją jedyną szansą. Odnalazłem związanymi dłońmi ścianę, i za jej pomocą starałem się iść ostrożnie przed siebie. Zamknąłem oczy, bo nie było różnicy, czy były otwarte, czy nie. Zdałem się na dotyk. Nie miałem innego wyjścia. Po prostu przeżyć, na przekór wszystkim.


Środa to od dziś początek tygodnia, okej? A tak w ogóle, to tak trochę smutno mi dalej pisać... Ale cóż, każda książka kiedyś się kończy (na szczęście jeszcze nie ta).

Drakonis Severus (bxb)Where stories live. Discover now