Rozdział 49

4.2K 270 13
                                    

Someday we'll know
if love can move a mountain
Someday we'll know
why the sky is blue
Someday we'll know
why I wasn't meant for you

''SOMEDAY WE'LL KNOW'' by
New Radicals

.

.

Jadąc czarnym Mercedesem na lotnisko, rozważałam wszystkie możliwe opcje. Moja przyszłość w ciągu kilkudziesięciu minut zmieniła się z małżeństwa na samotne wychowywanie dziecka. Byłam jednak zdecydowana pogodzić się z takim obrotem spraw, jeśli miało to być jedyne wyjście zapewniające mojemu maluchowi bezpieczne życie.

Z jednej strony nie mogłam pojąć, jak bezduszny człowiek musi być, żeby chcieć wyrządzić krzywdę własnemu wnukowi. Wystarczyło jednak przypomnieć sobie wszystkie opowieści Dereka o Richardzie, żeby wszystko ułożyło się w całość.

Derek...

Na samo wspomnienie jego spojrzenia gdy odchodziłam z jego ojcem, poczułam kolejne łzy na policzkach. W mojej głowie krążył potok myśli.

Czy już wie, że nie wrócę? Że nigdy więcej mnie nie zobaczy?

Czy uzna, że go zostawiłam?

Wolałabym umrzeć tysiąc razy, niż zranić jedynego mężczyznę którego kiedykolwiek pokochałam. Wiedziałam jednak bardzo dobrze, że cała ta sytuacja dotknie go równie mocno jak mnie.

Objęłam dłonią własny brzuch i otarłam łzy spływające po mojej twarzy. Kątem oka zauważyłam skonsternowane spojrzenie kierowcy w lusterku.

- Wszystko w porządku? - Zapytał cicho.

- Nic nie jest w porządku. - Głos załamał mi się, jak tylko otworzyłam usta.

- Mogę jakoś pomóc? - Nie spuszczał ze mnie wzroku jadąc pustą drogą.

Zamiast odpowiedzieć, odwróciłam twarz w stronę okna. Mijaliśmy ogromne pole, obsadzone kwiatami. W oddali pasło się stado koni.

Na ich widok zapragnęłam być jednym z nich. Mieć możliwość uciec, biec przed siebie i nie musieć zatrzymywać się na niczyje zawołanie. Samemu wybierać, dokąd pójdę. Patrząc się na nie, zrozumiałam jedno.

Jeśli mam zniknąć, zrobię to na swoich warunkach.

Spojrzałam na mężczyznę siedzącego przede mną.

- Jak masz na imię?

- Hugh, proszę Pani.

- Żadna ze mnie Pani. - Zmusiłam się do lekkiego uśmiechu. - Jestem Margo. Hm, Hugh?

- Tak? - Zapytał niepewnie.

- Jeśli dalej chcesz mi pomóc...

- Oczywiście. - Przerwał od razu.

- Muszę zniknąć. Twój szef, Richard Landon kazał Ci zawieść mnie na prywatne lotnisko, tak? - Nie spuszczałam z niego wzroku.

Mężczyzna pokiwał mi głową na potwierdzenie moich słów.

- Powiedział Ci dokąd mam lecieć?

- Nie, nic nie wiem. Pewnie tylko piloci wiedzą, jaki jest plan Pana Landona. - Schylił się i sięgnął po komórkę leżącą na desce rozdzielczej. - Mam zadzwonić i zapytać?

- Nie! - Natychmiast zaprzeczyłam. - Hugh, muszę Cię poprosić o przysługę. Chcę, żebyś zabrał mnie na lotnisko, ale publiczne. Gdybyś miał mieć potem jakieś problemy u szefa... - Wzdrygnęłam się na samą myśl. - Powiedz, że Cię zmusiłam. Z pewnością coś wymyślisz. Jeśli Richard chce się mnie pozbyć, zniknę tylko i wyłącznie według mojego planu.

Mężczyzna patrzył na mnie zmieszany.

- Margo, mogę zapytać o co tutaj chodzi?

- Pan Landon zadecydował, że musi usunąć przeszkodę. Właśnie mu w tym pomagam. - Nie zdołałam powstrzymać sarkazmu w głosie.

- I chcesz, żebym zabrał Cię teraz na najbliższe lotnisko?

- Tak, ale najpierw podjedziemy jeszcze na sekundę do banku.

Zabranie mi portfela nie powstrzyma mnie przed wypłaceniem wszystkich pieniędzy z konta, które mi zostały. Teraz jest ostatnia chwila, żeby to zrobić. Jeśli Richard zobaczy na wykazie, że zostały pobrane tutaj, w niczym mu ta wiedza nie pomoże. Ja natomiast będę miała zapas oszczędności w torbie, który pomoże mi w nowym starcie, tam gdzie polecę.

- Proszę, pomóż mi. - Nie spuszczałam wzroku z kierowcy.

Hugh nie odzywał się przez chwilę, po czym przeklnął pod nosem i zmienił punkt docelowy na nawigacji.

Odetchnęłam z ulgą i posłałam mu szeroki uśmiech. Niecałe półtora godziny później auto zatrzymało się przed lotniskiem.

- Dziękuję Ci. Nawet nie wiesz, jak wiele dla mnie zrobiłeś. - Dotknęłam delikatnie ramiona mężczyzny.

- Mam nadzieję, że wszystko skończy się dla Ciebie dobrze. Powodzenia, Margo. - Uśmiechnął się do mnie i wysiadł, żeby otworzyć mi drzwi.

Wzięłam głęboki oddech, po czym zarzuciłam na ramię czarną torbę i ruszyłam chodnikiem w stronę wejścia, nie oglądając się do tyłu.

Stanęłam na środku holu lotniska i spojrzałam na tablicę odlotów. Przez kilka minut rozważałam kilka opcji, po czym zdecydowana ruszyłam do kasy.

Ku mojemu zadowoleniu, byłam jedyną osobą w kolejce.

- Dzień dobry, w czym mogę pomóc?

- Dzień dobry, chciałabym kupić bilet na lot za niecałą godzinę. Nie mam żadnego bagażu oprócz podręcznego. - Obsługująca mnie dziewczyna uśmiechnęła się do mnie pogodnie.

- Rozumiem, jeden bilet na lot za godzinę do...

- Austin, Texas.

The FeelingWhere stories live. Discover now