✧V. Promyki nadziei✧

368 42 81
                                    

Blondyn o nieco kędzierzawych włosach również siedział w schronie. Błękitne oczy młodzieńca wpatrzone były w matkę, która opierała się na jego ramieniu i łkała. Kobieta nie chciała uwierzyć w to, co działo się na zewnątrz. Wypierała słowo wojna ze swojego życia. Kiedy przez cały sierpień rzucano im mnóstwo przerażających informacji, ona starała się nie zwracać na nie uwagi. Było to oczywiście ciężkim zadaniem. Teraz nuciła pod nosem jakąś melodię, próbując wyciszyć wszystkie dochodzące do niej dźwięki. Chciała, by wojna wreszcie zamilkła...

Jej syn był w wojskowej rezerwie. Bała się o jego życie każdej nocy i błagała Boga w modlitwach, by nie trafił do wojska. Jednak teraz siedział bezpiecznie obok niej i chronił się przed niemieckimi pociskami razem ze swoimi sąsiadami w ciemnej piwnicy. Czuła, że wszystkie modlitwy poszły na marne i niedługo będzie musiał się stawić do wojska. Wątpiła, czy będzie w stanie kiedykolwiek kogoś zabić. Nigdy nie był bohaterem. Nawet jako chłopiec wolał trzymać się na uboczu i patrzeć na innych, którzy popisywali się swoimi czynami. Mimo że liczył sobie już prawie dwadzieścia jeden wiosen, wciąż uważała go za swojego nieporadnego synka. Ku jego niezadowoleniu, stawiła się w Warszawie końcem lipca i nie chciała wyjechać.

Młodzieniec natomiast starał się myśleć o wszystkim, tylko nie o hukach, które wydawały upadające bomby i o piskach przerażonych, ściśniętych w schronie ludzi. Młodziutka panienka, którą spotkał zeszłego wieczoru na ulicy, skutecznie odciągała jego myśli. Przynajmniej na krótką chwilę.

Zastanawiał się, czy wszystko było z nią w porządku. Powinien odprowadzić ją do domu i spytać o imię. On stchórzył i odjechał na swoim rowerze w zupełnie przeciwnym kierunku. Nadal pamiętał jej smukłą sylwetkę i długie brązowe loki. Z uśmiechem na twarzy wspominał ich przywitanie. Panienka bowiem obłożyła go kawałkiem szmaty jak najgorszego drania. Na przyszłość już wiedział, że nie powinien się tak skradać, jeśli chciał porozmawiać z Bogu ducha winną dziewczyną. Mógłby przecież oberwać kamieniem, a tego nie przyjąłby tak bezboleśnie. Chciałby ujrzeć ją raz jeszcze i zaprosić na spacer...

Jego rozmyślania przerwał huk i wybuch. Kolejny straszny dźwięk rozdzierający niebo. Ludzie w schronie przestali liczyć spadające bomby. Nie tracili nadziei. Wojna szybko się skończy, a oni wrócą do swoich zadań. Polska musiała zwyciężyć. Przegrana nie wchodziła w grę.

Matka młodzieńca zaczęła szlochać coraz mocniej. Nie tylko ona jedna. Kobiety zawodziły wniebogłosy, dzieci krzyczały, a stary sąsiad zaczął odmawiać Zdrowaś Mario. Modlitwa unosiła się w powietrzu wraz z zapachem stęchlizny. Wszyscy chcieli już wyjść na zewnątrz, odetchnąć miejskim powietrzem i wrócić do swoich zajęć.

Wojna jednak sprytnie wwinęła się między pięciolinię nut historii. Zagwarantowała im piękną symfonię strachu i kanonadę strasznych dźwięków. Karmiła się życiem niewinnych istot, by rosnąć w siłę. Nic nie milkło. Niebo robiło się szare od pyłów i dymu. Oni oczywiście go nie widzieli. Ciemne sklepienie piwnicy musiało wystarczyć. Młodzieniec zamknął oczy i wyobraził sobie piękne, bezchmurne niebo, pod którym nieraz wylegiwał się ze swym starszym bratem.

✧✧✧

Nic tak go nie ucieszyło, jak komunikat o możliwości opuszczenia schronu. Wszyscy wyszli na zewnątrz. Wyraźna ulga malowała się na twarzach ludzi. Siedzenie w stęchliźnie i ciemności od kilku godzin, wydawało im się czymś o wiele gorszym niż wyjście na zewnątrz. Jednak byli w błędzie.

Przed nimi malował się straszny krajobraz. Osiedle, na którym mieszkali, zostało mocno zbombardowane. Ludzie dusili się pyłem i ciemnym dymem, więc trzeźwiej myślące jednostki, kazały zasłonić nos i usta chusteczkami. Widok czegoś bliskiego i znajomego, co zostało im tak brutalnie wyrwane, bolał bardziej niż podłe powietrze w piwnicy.

MazurekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz