✧CXII. Pęknięte serce✧

67 2 24
                                    

Rankiem otworzyli powieki. Słońce nie wyglądało zza chmur. Wciąż skrywało się za ich grubą zasłoną. Kąciki ust Klary uniosły się nieznacznie, gdy zobaczyła, że Edmund spoglądał na nią zupełnie przytomnie. Zdrową ręką odgarnął zlepione potem i kurzem włosy z czoła, a później chwycił dłoń dziewczyny.

— Wygraliśmy? Gdzie są wszyscy?

— Kochany — powiedziała i kojąco przesunęła dłonią po jego policzku. — Jak dobrze, że się obudziłeś. Boli cię jeszcze?

— Tylko trochę — powiedział i ułożył usta w uśmiech pełen bólu i wyczerpania.

— Wybaczcie, że przeszkadzam, drogie gołąbeczki, ale musimy iść. — Beniek spojrzał na nich lodowatym wzrokiem, zarzucając plecak na ramię.

— Gdzie zamierzasz iść? Gdzie cały oddział? Gdzie Zamojski? — Edmund zarzucił go wieloma pytaniami.

— Idziemy do szpitala. Po Esterę i Alicję. Zdecydowaliśmy we trójkę, gdy leżałeś nieprzytomny.

— We trójkę? Gdzie Zamojski i reszta, do cholery?! — krzyknął zdenerwowany blondyn.

— Wyrżnęli wszystkich. Janek do nas dołączył, Klara i ja zabraliśmy cię z tej przeklętej poczty, a Zamojski strzelił sobie w łeb! — odparł nerwowo Beniek.

— Niemożliwe... Przecież...

— Nie ma już żadnego przecież, podnoś dupę i idziemy! Chyba że chcesz tu zdechnąć. W tych okolicznościach nie musimy długo czekać.

— Przecież dopiero oprzytomniał! — wtrąciła się Klara. — Nie możemy poczekać jeszcze dnia?

— Nie mamy czasu — syknął Leszczyński.

— Wy możecie iść. Ja zostaję z Edmundem — zarzekła się dziewczyna.

— Poczekajmy — powiedział Janek, zabierając głos w sporze, który wyniknął pomiędzy Równymi, a Beńkiem. — Owszem, mieliśmy iść, ale nikt chyba nie chce znowu ciągnąć Edmunda i unikać kul jednocześnie.

Beniek zmierzył go wzrokiem, ale już nic więcej nie powiedział. Klara wtuliła się w pierś ukochanego. Czuła, że kamień spadł jej z serca. Mogła zachować Edmunda od niebezpieczeństw choćby o jeden dzień dłużej. Chciała już uciec. Dawno by uciekła, gdyby nie ostatnie słowa Anastazji i Gosi świdrujące cały czas w jej głowie. Nie oglądałaby się za siebie, gdyby każda śmierć bliskiej osoby nie pozostawiała w jej sercu dziury. Nie mogła uciec. Musiała walczyć do końca. Dla ojca, Stefka, Zosi. Dla swoich przyjaciółek, dla Ponurej. Nawet dla Zamojskiego. Ona żyła. Żyła i musiała walczyć. Musiała dbać o to, co jej pozostało i odnaleźć to, co było tak blisko.

Jednak czas się kończył. Przegrywali ze Śmiercią, z Rzeszą. Nawet z Nadzieją. Marnotrawne dzieci umierały na oczach Warszawy...

Edmund tępo wpatrywał się w swoje ramię. Oddychał niespokojnie, a przed oczami miał wciąż obrazy z dnia, w którym przeprowadzili swoją ostatnią akcję. Ogniste języki dotykały najgłębszych zakątków jego umysłu. Błękitne tęczówki spoglądały w dalekie punkty na rozległym horyzoncie ruin. Wyglądały jak oczy trupa. Nieobecne i puste. Przewijał kolejne momenty, wybuchy i jęki konających kolegów z oddziału. On żył. Żył i nie miał sił, by stanąć do walki. Opierał się na ramieniu Klary. Na jedynym, co mu pozostało. Na miłości, której nie utracił wśród dymu i gruzów.

Wielka wygrana, która okazała się wielką klęską. Zginęli. Prawie wszyscy zginęli. Gra dobiegała końca...

MazurekWhere stories live. Discover now