✧CI. Powstanie✧

100 11 41
                                    

Słońce wzniosło się lekko ponad horyzont, oświetlając wnętrze sypialni w wiejskim domku. Julia otworzyła oczy i ujrzała Cezarego, który stał już w pełni ubrany. Najwidoczniej czekał tylko na to, by się rozbudziła. Nie chciała, żeby zostawił ją samą. Tamten, z pozoru długi, czas minął niewyobrażalnie szybko.

— Odprowadzę cię chociaż na pociąg — wydukała półprzytomnie.

— Nie będziesz szła w taką pogodę, spójrz tylko — odparł, wskazując na krajobraz za oknem. — Już się chmurzyć zaczyna. Jeszcze tylko brakuje, żebyś się zaziębiła. Wystarczy mi pożegnanie pod dachem, słowo.

Wciąż w koszuli nocnej podeszła do niego i rzuciła mu się na szyję. Ucałowała go długo i najdelikatniej jak potrafiła. Przeplatała czarne kosmyki chłopaka pomiędzy palcami. Nawet nie zdała sobie sprawy z tego, że z jej oczu poleciały łzy.

— Muszę iść — odparł Cezary. — Kocham was. Kocham was najbardziej na świecie. Poczekaj na mnie, mały.

Położył rękę na dość dużym brzuchu swojej małżonki i otworzył drzwi sypialni. Julia poszła za nim na dół i stanęła w drzwiach frontowych. On jeszcze przez chwilę spoglądał na jej stroskaną twarz. Wreszcie powiedział:

— Jeśli dobrze pójdzie, wrócę za góra tydzień. Nie martw się. Wrócę do was. Ktoś przecież musi wychować małego Cezarego.

Na sam koniec przytulił ją do siebie i pocałował jej czoło. Chciał jej pokazać, że nie łamał obietnic. Powoli wypuścił roztrzęsioną Julkę ze swoich objęć. Spojrzał na dom, w którym spędził ostatni rok. Zdarzyło się w nim wiele pięknych rzeczy, żeby opuścić go obojętnie. Ostatecznie tylko westchnął i udał się na stację kolejową. Kiedy znalazł się w swoim przedziale, po jego policzku spłynęła jedna łza. Pociąg do stolicy odjechał punktualnie, zostawiając w dali wiejski krajobraz. Burza była coraz bliżej.

✧✧✧

Gosia chodziła po saloniku, nerwowo stukając pantofelkami. Nie bała się powstania. Chciała stanąć do walki. Martwiła się tylko reakcją ciężko chorej matki. Kobieta nie mogła wstać z łóżka, ataki kaszlu się zwiększyły. Czuła się, jakby wypluwała swoje płuca. Jej córka niewiele mogła zdziałać. Serce krajało się za każdym razem, gdy w bezradności omijała drzwi do matczynego pokoju.

Krzysiek, który jesienią miał skończyć dwudziesty pierwszy rok swojego życia, właśnie wrócił ze zbiórki harcerskiej. Umówił się uprzednio ze starszą o dwa lata siostrą, że powiedzą matce o zamiarze dołączenia do walki, która już wisiała w powietrzu. Powstanie miało wybuchnąć w ciągu najbliższych kilku dni. Obydwoje poczuli obowiązek powiadomienia o tym rodzicielki, która praktycznie nie miała kontaktu ze światem zewnętrznym.

— Nareszcie jesteś! Co tak długo? — spytała zdenerwowana Gosia.

— Omawialiśmy obecną sytuację.

— Też was to zdziwiło, prawda?

— To, że nagle Bór powiedział, że do walki włączają się większe miasta i wciąż współpracujemy z Sowietami po Ostrej Bramie? Kogo by to nie zdziwiło, Gośka. Od kiedy to wszystko się zaczęło, każdy zapewniał nas, że walka będzie odbywać się z dala od miasta.

— We Lwowie, Lublinie i Krakowie już zaczęli, w Warszawie zaczniemy lada moment. Przecież wszystko wskazywało na to, że nie będziemy równać miasta z ziemią.

— Trzeba wywieźć stąd mamę.

Rudowłosa tylko przytaknęła głową i zaczęła powtórnie okrążać salonik. Krzysiek, nieco zirytowany jej zachowaniem, odpowiedział:

MazurekWhere stories live. Discover now