✧XLVI. Rodzynki✧

112 20 40
                                    

Dni końcem października były szare i ponure. Często również deszczowe. Jesienna plucha sprawiała, że wszystko dokoła wydawało się smutniejsze. Gosię rankiem obudził dźwięk kropli deszczu obijających się o parapet. Zacinały mocno i intensywnie, nie dając spać panience Spysińskiej. Dziewczyna przetarła oczy i spojrzała na brata, który przewracał się na drugi bok na podłodze. Spał na podziurawionym materacu z piwnicy pani Myniak. Zupełnie mu to jednak nie przeszkadzało, w przeciwieństwie do swojej siostry, mógł zasnąć w każdych warunkach. Miał też twardy sen i nie było wcale łatwo go rozbudzić.

Starała się jak najciszej i jak najostrożniej zejść z łóżka, by nie narobić hałasu. Chciała dać mu jeszcze chwilę pospać. Spojrzała na nadgarstek swojego brata, na którym założony miał zegarek. Był to prezent od ojca, a Krzysiek nigdy go nie zdejmował. Kiedy udało jej się odczytać godzinę z zarysowanej tarczy, okazało się, że było w pół do szóstej. W pokoju wciąż było ciemnawo, więc ledwo doszła do drzwi.

Kiedy wyszła na korytarz, usłyszała kaszel z pokoju swojej matki. Nie zdziwiło ją to zbytnio, matka chorowała na ciężką chorobę, była praktycznie przykuta do łóżka i cały czas kaszlała. Minęła drzwi do sypialni, którą jej matka dzieliła z panią Myniak i przeszła w stronę kuchni.

Jednak kaszel nasilał się coraz bardziej. Usłyszała też krzyki pani Janiny i niemal od razu zerwała się z miejsca. Pani Spysińska siedziała oparta o ścianę, a jej przyjaciółka trzymała przy jej twarzy chustkę. Kobieta pluła krwią i nie mogła złapać oddechu.

— Trzeba iść po lekarza! — krzyczała pani Myniak. — Po lekarza, Małgosiu.

— Ja jestem prawie jak lekarz, proszę pani. Żaden o tej godzinie się nie zerwie, przecie policyjna się jeszcze nie skończyła! Trzeba dać mamie jej lek, może się uspokoi.

— Kaszle krwią! Najświętsza panienko, chyba tak źle to jeszcze z nią nie było.

— Niech ją pani usadzi, a ja podam lek. Mamo, mamuś patrz na mnie — powiedziała panienka, spoglądając matce w oczy. — Wdech i wydech, głęboko.

Gosia wlała lekarstwo do ust chorej i po chwili kaszel ustał. Z powrotem położyły panią Spysińską do łóżka i odetchnęły z ulgą. Niebawem kobieta zapadła w spokojny sen. Tylko jej oddech charczał od czasu do czasu, podczas wdychania powietrza.

— Będzie z ciebie dobry lekarz, Małgośka — stwierdziła pani Myniak.

— To nic wielkiego. Nie umiem jeszcze zbyt wiele w kwestii medycyny, ale wiem, co matce pomaga. Jakby były jakieś kłopoty, proszę ją usadzić, a jak nie przejdzie podawać ten specyfik. Może uda mi się ściągnąć lekarza na ten tydzień i zobaczy, czy jej się nie pogorszyło.

— Wychodzisz gdzieś, że wstałaś tak wcześnie?

— Muszę zanieść list, ale to później. Idę do pracy na ósmą. Obudził mnie deszcz i ten kaszel. Nigdy nie spałam zbyt dobrze.

— Do kogo ten list?

— Do Leszczyńskiego, tego od warsztatu.

— Napisałaś mu list? — spytała kobieta ze zdziwieniem. — Aż tak się do ciebie zaleca?

— Och, niezupełnie! To list od kogoś innego, ja mam go tylko dostarczyć, bo po drodze mi do Lucka. Droga powrotna z kawiarni zahacza o warsztat.

— Tylko bądź ostrożna i wróć od razu do mieszkania. Nie błąkaj się ulicami zbyt długo.

— Dobrze, będę na siebie uważać. Mam papiery, nic złego nie może się stać.

✧✧✧

MazurekWhere stories live. Discover now