Rozdział 6. Adrian i jego interesy

809 80 11
                                    


Czuł, że jest mu bardzo niewygodnie, leżał na czymś niewyobrażalnie wąskim, musząc zachować w śnie czujność, aby nie spaść na podłogę. Do samego poranka nie zastanawiał się zresztą, dlaczego tak było, jednak gdy jego głowę wypełnił dźwięk budzika, aż poderwał się do siadu, zaalarmowany.

Złapał za telefon (nie swój!) i czym prędzej wyłączył irytującą, piskliwą melodyjkę.

Co za popierdoleniec ustawił sobie coś takiego na budzik? Przecież można zejść na zawał! – pomyślał, ale jego spojrzenie zaraz powędrowało w bok, na wciąż śpiącego Maksymiliana, wciskającego policzek w poduszkę i mruczącego coś sennie pod nosem.

Momentalnie w ustach zrobiło mu się sucho na samo wspomnienie wczorajszych wydarzeń. Zwilżył wargi językiem, czując, jak jego serce przyspiesza bicie, ale mimo to nie mógł oderwać wzroku od obrazu przed sobą. Nie często miał okazję widywać Maksa z roztrzepanymi włosami, zazwyczaj chodził z idealną, dopracowywaną godzinami przed lustrem fryzurą, teraz jednak przydługie, jasne włosy opadały mu na czoło, zwichrzone nocnymi wydarzeniami. Przełknął ślinę, sunąc wzrokiem niżej, na szczupłą, ale męską szyję z wystającą grdyką, na silne ramiona i wyrzeźbiony tors, brzuch z zarysowaną linią mięśni, aż wreszcie... Gdyby uniósł kołdrę, zobaczyłby Łukowskiego w całej okazałości, ale pamięć mu jeszcze nie szwankowała. Doskonale wiedział, jak Maks wyglądał poniżej pasa.

Nie można było odmówić mu jednego – zadbanego, wysportowanego ciała, tylko że Adrian Mejs wiedział, że to ciało pewnie nie poradziłoby sobie w bójce. Mięśnie Maksa, wyhodowane na siłowni, nie potrafiłyby być użyteczne w prawdziwym życiu (a przynajmniej nie w życiu, które znał Mejs), więc mimo że z Łukowskiego był kawał chłopa, jak to określił go w myślach, i zdecydowanie nie pasowała do niego łatka cioty, to Maksymilian wydawał mu się dość... kruchy.

Całkowite przeciwieństwo Artura – przemknęło mu przez głowę. Momentalnie spochmurniał, serwując sobie już od samego ranka negatywną dawkę energii. W jego przypadku nie było to dobre posunięcie, natychmiastowo poczuł, że jeszcze trochę błądzenia we własnych myślach, a coś rozwali.

Bardzo – naprawdę bardzo – nie chciał, żeby to była przystojna twarz Maksa. Nawet jeśli przy ich pierwszym spotkaniu omal by jej nie udekorował kilkoma siniakami i zapuchniętym nosem, tak teraz wolał zostawić ją w spokoju.

Łukowski dla Adriana był całkowitą nowością, nigdy wcześniej nie miał styczności z normalnymi, ułożonymi chłopaczkami zarabiającymi na swoje utrzymanie legalnie. Przy Arturze był wręcz nieskazitelny, nie tylko pod względem wyglądu, chociaż i na tym polu się wybijał. Wielokrotne udziały w ustawkach nie mogły przynieść niczego dobrego, a Artur (za czasów wolności Adriana) niemalże nimi oddychał.

Rozmyślenia przerwał drugi budzik, ustawiony równo dziesięć minut po pierwszym. Zmarszczył brwi, wyłączając go bez mrugnięcia okiem i już miał z powrotem wrócić do snu, kiedy przypomniał sobie, że Maks przecież chodził do pracy! Nie myśląc już za wiele i spełniając dobry uczynek niedopuszczenia, aby Łukowski zaspał, potrząsnął jego ramieniem lekko, a kiedy nie przyniosło to żadnych efektów, szarpnął mocniej.

– Ej, wstawaj.

Niebieskie oczy spojrzały na niego rozespane, a jego w pierwszej chwili zaskoczył ich kolor. Miały tak intensywną barwę, że można byłoby uznać, że ktoś podkoloryzował je w programie graficznym.

– Co...? – Maks z chwili na chwilę odzyskiwał coraz to większą świadomość. Jego głowę zaczęły zalewać obrazy z poprzedniej nocy, a on, niewspierany już THC krążącym w żyłach, zdał sobie sprawę, co takiego najlepszego zrobił. – Kurwa mać! – Wyskoczył z łóżka jak oparzony, patrząc na Adriana z przerażeniem. – Czy my...?

Na granicy katastrofy |bxb|Where stories live. Discover now