Rozdział 10. Obiady rodzinne

803 81 14
                                    

Weszli do mieszkania po cichu jak się dało... to znaczy, Maks dbał o to, aby wyszło po cichu, Adrian niekoniecznie, bo gdy tylko znalazł się w przedpokoju, tak zakręciło mu się w głowie, że lada moment i runąłby twarzą na podłogę. W ostatniej chwili Łukowski złapał go, z trudem podtrzymując w pionie.

– Ciszej, Alicja śpi – syknął, gromiąc go spojrzeniem, na co Adrian pokiwał ulegle głową i bacząc już na swoje ruchy, zabrał się za ściąganie butów.

Najpierw lewy adidas, później prawy. Udało się. Wyprostował się, zadowolony do granic możliwości z wykonanego karkołomnego zadania. Maks posłał mu pobłażliwe spojrzenie, ale w żaden sposób nie skomentował jego pijackiego uśmieszku, w zamian zaprowadził go do salonu i usadził na kanapie.

– Poczekaj na mnie, okej? I błagam, bądź ciszej. A jak będziesz chciał wymiotować, to... To nie wymiotuj – zakończył, a Mejs pokiwał posłusznie głową. Aż chciało się go nagrodzić słowami „dobry chłopczyk", czego ostatecznie oczywiście nie wypowiedział na głos. Wciąż istniała obawa, że pijany Adrian dozna olśnienia, stwierdzi, że to zbyt wielka zniewaga i domaluje siniaka na drugim Maksowym policzku, tak dla równowagi.

Oglądając się jeszcze na Adriana, który rozsiadł się bardziej na kanapie, ruszył w kierunku kuchni. Od razu podszedł do lodówki i otworzył szafkę znajdującą się nad nią. Znajdywały się tam worki na śmieci, świeczki, opakowanie gumowych rękawiczek oraz zestaw szmatek, które ostatecznie im nie przypasowały, ale żal było je wyrzucić, czyli podsumowując – wszystko i nic. Oprócz tego, po prawej stronie przy brzegu znajdowało się również czerwone pudełko, w którym trzymali wszelkie medykamenty w razie jakiegoś wypadku... Jak widać, po tylu latach wreszcie się przydało.

Złapał za nie i otworzył, zaglądając do środka. Woda utleniona, gaziki, plastry przeróżnej wielkości, przylepiec na szpulce, a także bandaże. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że jest wszystko. Nie myśląc wiele, przeszedł do salonu, w którym Adrian już prawie przysypiał na sofie. Spojrzał na jego umazaną w zaschniętej krwi twarz, dochodząc do wniosku, że tak czy siak trzeba najpierw mu ją przemyć.

Nigdy nikogo nie opatrywał, nic więc dziwnego, że trochę się przy tym motał. Wiedział jednak, że jeżeli nie oczyści Adrianowi ran, wszystko może skończyć się tragicznie. Jakoś nie widział Mejsa (nawet niezwykle trzeźwego) idącego na SOR i proszącego o pomoc. Już prędzej cała twarz by mu napuchła, a z ran sączyła się ropa.

Poszedł więc do łazienki po miskę i wodę, samemu jeszcze dokładnie myjąc swoje ręce – jak w ogóle mógł o tym zapomnieć? Przecież zawsze to było pierwszą czynnością, jaką wykonywał po powrocie do domu!

Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, w końcu Adrian i jego rozwalona brew na niego czekali. Gdy wrócił do salonu, pierwszym co zrobił było zabezpieczenie kanapy ręcznikami, tak, by przypadkiem nic na nią nie skapnęło. Dopiero później usiadł przed Mejsem, próbując go wybudzić ze swojej pijackiej drzemki.

– Usiądź prosto, trzeba zrobić porządek z twoją twarzą – powiedział dość oschle, a Adrian czym prędzej wykonał jego polecenie, choć widać było, że nie do końca rozumiał, w czym właśnie brał udział. Dopiero gdy nasączony w wodzie gazik przesunął się po jego opuchniętym policzku, syknął z bólu.

– Biłem się? – Orzechowe oczy spojrzały na Maksa tak, jakby widziały go po raz pierwszy. – I ty też się biłeś? – zapytał, dostrzegając siniaka, który przybrał brzydkie, ciemnofioletowe barwy.

– Nie. Ty najpierw uderzyłeś Artura, ja cię odciągnąłem, oberwałem. Uciekłeś, poszedłeś nad Kanał Bydgoski pić, znalazłem cię rozwalającego pysk jakiemuś facetowi. Tyle – opowiedział w skrócie całą historię, wciąż przecierając twarz mężczyzny. Ten marszczył z zastanowieniem brwi, powolutku układając sobie wszystko w swoim zmąconym alkoholem umyśle.

Na granicy katastrofy |bxb|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz